środa, 9 sierpnia 2017

Chapter 6

Louis


To głupie jak jeden dzień może zmienić człowiekowi cale życie. Jeszcze w poniedziałek byłem całkowitym dupkiem i było mi z tym dobrze. Lubiłem to, że ludzie bali się mnie i moich przyjaciół. Miałem poczucie wyższości i te sprawy. A teraz? Teraz mam ochotę walnąć głową w ścianę za to, że taki byłem.
Byłem przerażony, gdy zobaczyłem jak w Linnie uderza samochód. A potem ta krew. To wszystko zaszło za daleko. Dlatego powiedziałem chłopakom, że z tym skończyłem. Nie pytali z czym, doskonale wiedzieli o co mi chodzi. Tylko, że gdy już pozwoliłem sobie zwrócić uwagę na jakąś dziewczynę po Hannah okazało się, ze prawdopodobnie znów wpadłem w te same sidła tylko zastawione przez inną osobę. Już po pierwszej rozmowie z nią w szkole zacząłem odczuwać te cholerne, przysłowiowe ‘motyle w brzuchu’. A gdy skończyła się lekcja nie mogłem się powstrzymać i pobiegłem pod jej klasę. Zdałem sobie sprawę z tego, że to wszystko zaczęło się już wcześniej. Bo niby skąd miałbym wiedzieć gdzie kończy się jej pierwsza lekcja? Zawsze po mojej pierwszej lekcji przechodziłem tym korytarzem. I ukradkiem, nie całkiem świadomie, przyglądałem się jej. Gdyby nie ten cały wypadek nigdy nie zdałbym sobie z tego sprawy. Już do końca dnia czekałem na nią pod klasą, nosiłem jej książki i usilnie starałem się wymyślić jakiś temat do rozmowy. Ale przeceniłem swoje możliwości, bo przez większość czasu milczeliśmy. Jeszcze nigdy w życiu nie bylem tak spięty przy dziewczynie. Nawet przy Hannie. Najgorsze było to, że nie miałem u nich żadnych szans. Żadnych. Przeze mnie prawie zginęła. Sama myśl o tym sprawiała, że czułem do siebie obrzydzenie.
A potem zobaczyłem jak wsiada na motocykl z tym starszym od siebie chłopakiem. Uśmiechała się do niego w taki sposób w jaki do mnie się jeszcze nigdy nie uśmiechnęła. Byłem zazdrosny. I nie podobało mi się, że ten facet jest taki stary. Miał z 20 lat, a Linnie dopiero 16!
Z pochmurną miną ruszyłem w kierunku swojego auta. Odpaliłem silnik i pojechałem w kierunku swojego domu. Brama otworzyła się przede mną dzięki guzikowi w aucie. Wjechałem i zaparkowałem auto obok porsche matki i jaguara ojca. Brama zdążyła się automatycznie zamknąć. Wszedłem do domu. Poszedłem od razu do swojego pokoju. Lottie, Fizzy i bliźniaczek jeszcze nie było. Położyłem się na łóżku.
O czymkolwiek bym nie myślał cały czas miałem przed oczami twarz Linnie. Tak bardzo mi zależało na tym, żeby mi wybaczyła. Poza tym czułem się odrobine samotny bez Liama, Nialla, Zayna i Harrego. No właśnie, Styles. Może skoro przeprosił Linnie to będą z niego jeszcze ludzie? Miałem taką nadzieje, bo to właśnie on był moim najlepszym przyjacielem. Żałowałem, że przyjaźń naszej piątki zmieniła się (dosłownie) w terror.
Wyjąłem z kieszeni zwitek papieru, na którym zapisałem sobie numer telefonu Linnie. Nawet nie chciałem myśleć o tym ile godzin kombinowałem, żeby go zdobyć. Patrzyłem na niego przez dobry kwadrans. Wyrył mi się już tak dobrze w pamięć jak własne nazwisko czy adres. Telefon w mojej kieszeni wydawał się cięższy niż zwykle.
Zadzwonić? A może uzna mnie za desperata? Albo co gorsza, rozłączy się gdy się zorientuje, że to ja dzwonie? A poza tym o czym miałbym z nią niby gadać? Przecież…
- Louis! Jesteś w domu? - Usłyszałem jak woła mnie Lottie.
- Tutaj! - zawołałem.
Po chwili przybiegła do mnie z groźną miną. Od czasu tego wszytskiego była na mnie najeżona jeszcze bardziej niż zwykle. Nie ma to jak młodsza siostrzyczka…
- Byłeś dzisiaj dla niej miły? Tylko mi nie kłam!
Położyła ręce na szczupłych biodrach i zmrużyła oczy. Jej długie blond włosy wpadały jej na twarz, ale ona zignorowała to kompletnie.
- Tak bylem mamo. Nosiłem jej książki i starałem się z nią rozmawiać.
- Tylko tyle? - uniosła wysoko brwi. - Nie odprowadziłeś jej do domu? Wiesz, że w życiu nie wynagrodzisz jej tego wszystkiego, a ty nawet nie mogłeś jej odprowadzić do domu?! A jakby twoi cudowni przyjaciele chcieli się zemścić?
- Nie odprowadziłem jej, bo odjechała z jakimś starym harleyowcem - burknąłem.
- Starym?
- No wyglądał na 20 lat!
Spojrzała na mnie, po czym parsknęła śmiechem. Starałem się przybrać godną minę, ale w obecnej sytuacji było to nieco trudne.
- No nie sądziłam, że cię kiedyś znowu trafi! - zachichotała. Usiadła na brzegu mojego lóżka, które aż się zatrzęsło od siły jej śmiechu. – Chciałam, żebyś był dla niej miły, ale teraz wiem, że na pewno byłeś więcej niż to. - Przewróciła oczami.
- O co ci chodzi?
- Jesteś zazdrosny!
Możecie mi wyjaśnić dlaczego kobiety, a szczególnie młodsze siostry, są takie cholernie spostrzegawcze? Nie zdradziłem się słowem, a ta i tak wywnioskowała swoje.
- Wcale nie jestem - broniłem się.
- To może nawet ułatwić sprawę. Słuchaj, Linnie była ze mną na obozie w poprzednie lato i bardzo mi zależy na tym, żeby nie zmieniła o mnie zdania przez takiego pajaca jak ty…
- Hej!
- …bo to naprawdę fajna dziewczyna. Dlatego musisz jej udowodnić jakim w rzeczywistości fajnym facetem jesteś. A nie tym kretynem, którego przy wszystkich odstawiasz. Poza tym po tej całej Hannah zasłużyłeś na kogoś takiego jak Linnie. Tylko, że to niestety zepsułeś, bo prawie ją zabiłeś. Więc bierz dupę w troki i napraw to gnojku.
Wyszła energicznie kołysząc biodrami. Nie ma to jak siostra wchodząca w okres dojrzewania. Koszmar.
Wystukałem z pamięci numer Linnie i czując jak serce mi przyspiesza nacisnąłem zieloną słuchawkę. Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Czwa…
- Słucham? - Usłyszałem jej glos. Serce na chwile mi stanęło. No świetnie. Na serio mnie wzięło.
- Cześć, tu Louis - wydukałem.
- O, hej… Skąd masz mój numer? - Była zaciekawiona. Zaciekawiona. Nie przerażona.
- Wbrew pozorom nie tak trudno go zdobyć. - Starałem się ukryć stres marnym żartem.
- Zapomniałam, że ty nie jesteś zwykłym człowiekiem. Ty jesteś Tomlinson – powiedziała, a jej głos ociekał sarkazmem.
- Wreszcie znalazł się ktoś kto to rozumie!
Zachichotała. Starałem się zapisać ten dźwięk w pamięci. Doprowadziłem ja do śmiechu. Nie powinno mnie to aż tak cieszyć. Przecież to nic niezwykłego. Co ja się oszukuje.
- Jak tam się czujesz? - Starałem się nie brzmieć zbyt nachalnie.
- W porządku. Caleb dal mi jakieś tabletki, które w odróżnieniu od Tylenolu naprawdę pomogły.
Caleb? Czy to ten jej chłopak? Znowu poczułem, że robie się zazdrosny. Zanim zdążyłem się jej o to zapytać kontynuowała.
- Caleb to mój brat tak w ogóle. Czasami traktuje mnie jak małe dziecko - westchnęła.
- Czy to on cię dzisiaj odwoził? - zapytałem zanim zdążyłem się opanować. Albo zatynkować usta, założyć na nie kłódkę, a klucz wyrzucić daleko w…
- Taaak… Czemu pytasz?
Wewnętrznie odtańczyłem dziki taniec radości. Wstałem i zacząłem się przechadzać po pokoju, bo miałem za dużo energii. To nie jej chłopak!
- Widziałem was jak wychodziłem ze szkoły. Zwróciłem na was oczywiście uwagę, bo jego maszyna robiła sporo hałasu - wyplatałem się.
- Aha. Cóż, mój brat aż za bardzo lubi szpanować… Zamknij się Caleb, może kłamie co?! Przepraszam, brat się wcina - mruknęła.
- Spoko.
I nagle zapadła cisza. I to nie jedna z tych przyjemnych. Ta była nerwowa i spięta. Wymyśl jakiś temat do cholery!
- Zastanawiałem się…
- Tak? - Omal nie stchórzyłem.
- …czy nie zechciałabyś się załapać jutro na podwózkę do szkoły? Oczywiście Emily tez może pojechać jeśli byś chciała.
Czekałem w napięciu 5 najdłuższych sekund w moim życiu. W końcu usłyszałem jej zaskoczony głos.
- Wciąż nie wiem dlaczego to wszystko robisz, ale okej. Bądź pod moim domem o 7:45. Tylko nie spodziewaj się, że staniesz się teraz moim przyjacielem Louis. Wciąż pamiętam kim jesteś i wszystkie rzeczy, które zrobiłeś mi i innym.
I się rozłączyła. A ja opadłem na łóżko nie dowierzając, że to się stało. Jej ostatnie słowa mnie zabolały, ale to nie miało znaczenia. Zgodziła się, a Caleb był jej bratem. Nie mogłem być bardziej szczęśliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz