niedziela, 30 lipca 2017

Chapter 5

Linnie

Wróciłam na lekcje. Cassidy aż do dzwonka trajkotała o rewolucji w szkole i że ona także zamierza się postawić świętej piątce. Przytakiwałam tylko i uśmiechała się na sile. Wychodząc z klasy spojrzałam odruchowo w kierunku, z którego miała przyjść Emily. Stała tam Jessica, dziewczyna Nialla, i przyglądała mi się wściekle. Odwróciłam szybko wzrok. Byłabym głupia sądząc, że ostatnie wydarzenia przyniosą mi samych sprzymierzeńców. Oto wkurzyłam królową szkoły.
- Nie przejmuj się, ona już taka jest. - Usłyszałam obok siebie znajomy głos. Podskoczyłam lekko i złapałam się za serce.
- Eee…dzięki za wiadomość Louis - powiedziałam niepewnie. Uśmiechnął się lekko.
- Jak tam mata?
- Spoko. Nawet nie wiem jaki był temat - zastanowiłam się przez chwile. - W zasadzie to dlaczego ze mną rozmawiasz?
- A nie chcesz ze mną rozmawiać? - spytał zapędzając mnie w kozi róg.
- Nie. Tak. Znaczy… Możemy zapomnieć, że zadałam ci to pytanie?
- Jeśli ci na tym zależy. - Uśmiechnął się uroczo. To jego nowe zachowanie wytrącało mnie z równowagi. Bo w środku wciąż się go bałam, ale jednocześnie jak mogłam czuć strach w obecności kto wydawał się być tak pogodną i wesołą osobą? Ale przecież to Tomlinson. Dlaczego miałby się nagle zmienić. - Czekasz na kogoś?
- Tak, na Emily. Na ogół jest punktualniejsza - dodałam.
- Masz z nią teraz lekcje?
- Nie.
- To może dasz się odprowadzić pod klasę? - zapytał.
Zaskoczył mnie strasznie, wiec w pierwszej chwili zaniemówiłam. Potem znowu piekielne ‘dlaczego?’ powróciło do moich myśli. W końcu postanowiłam się zgodzić. Tak jakby.
- Tylko, że ja jeszcze idę najpierw do szafki po książki. - Mówiłam, że ‘tak jakby’. Tak w zasadzie to to była próba wymigania się. Nie byłam zbyt asertywna, a naprawdę wolałabym powiedzieć nie. Zwłaszcza, że wszyscy się na nas gapili jakby odgrywało się tu jakieś przedstawienie. Nienawidzę być w centrum uwagi.
- Tam też mogę cię odprowadzić.
Co on do cholery knuje? Otworze szafkę, a na mnie wyskoczą żaby jak Sarze Nott w styczniu? Albo po drodze zapędzi mnie do toalety, a tam będzie czekać na mnie reszta świętej piątki?
- Okej…
Szliśmy w ciszy do mojej szafki. Stresowałam się lekko, gdy ja otwierałam. Ten oparł się jednym ramieniem o te obok. Dlaczego nagle zaczęłam zwracać uwagę na drobne, nieistotne szczegóły w jego wyglądzie? Jak to, że miał na twarzy niemal niezauważalny cień zarostu, nie to co Caleb, mój brat był po prostu zarośnięty. Jego postawa wyglądała jakby próbował na siłę sprawiać wrażenie wyluzowanego i opanowanego. Jednak jego oczy skrzyły niepewnością. Wbrew moim obawom nic z wcześniejszych domysłów się nie sprawdziło.
Uparł się za to, żeby nieść mi książki w drodze do klasy, mimo że prosiłam, żeby tego nie robił. On twierdził, że nie będę takich cegieł nosić jedną ręka. W sumie to było to miłe, a poza tym rzeczywiście noszenie książek w jednej ręce było trudne. Nie zmienia to jednak faktu, że było mi z tym nieswojo. Idąc korytarzem czułam na sobie spojrzenia innych. Sama gapiłabym się, gdybym zobaczyła jednego z piątki, który potulnie niesie książki pierwszoroczniaczce. Tylko, że zupełnie inaczej było, gdy to ty nią byłaś.
Do końca dnia robił za mnie takie małe czynności. To było miłe, ale też przytłaczające. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Ja byłam zbyt przerażona (tak PRZERAŻONA), a on zbyt zamyślony. Ale nie potrafiłam mu powiedzieć, żeby mnie zostawił.
Ostatnia lekcja dobiegała końca. Emily wysłała mi smsa, że skonfiskowali jej telefon na lekcji, a potem miała pogadankę z dyrektorem i rodzicami, dlatego nie było jej na lekcjach. To wiele wyjaśnia. Gdy skończyła się ostatnia lekcja i wychodziłam z klasy, Louis już tam na mnie czekał. Niepokojące było to, że zaczęłam się do tego przyzwyczajać.
- Jak tam historia? - zapytał.
- Omal nie zasnęłam. - Przewróciłam oczami.
- Pomyśl sobie, że w drugiej klasie jest jeszcze gorzej - powiedział z rozbrajającym uśmiechem.
- Marze o cofnięciu się co najmniej do przedszkola - westchnęłam idąc z nim do szafki. Dotarło do mnie, że rozmawiamy i to normalnie. To wszystko było zbyt pokręcone.
- Gdzie twoja przyjaciółka? - zapytał.
- Miała pogadankę i poszła po niej od razu do domu. A co?
- Nic, po prostu nie chce ucierpieć. - Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego miałbyś ucierpieć?
- Cóż… Do najmilszych i najdelikatniejszych to ona nie należy.
- Nie będę zaprzeczać - zachichotałam.
- Jak się czujesz?
- Słuchaj, rozumiem, że żałujesz tego co się stało, ale naprawdę nie musisz na siłę ze mną rozmawiać i udawać, że cię to wszystko obchodzi. Dziękuje za to, że wtedy mnie nie zostawiłeś, ale to wszystko nie jest konieczne i…
Podszedł do mnie tak blisko, że musiałam zadzierać nos wysoko do góry. W jego oczach dostrzegłam smutek i jakaś nienazwaną emocje. Sięgnął ręką do włosów i rozczochrał je jeszcze bardziej. Było to odrobinkę dziwne, bo na ogół jego włosy wyglądały jakby były wręcz z plastiku, takie idealne. Teraz były rozczochrane na wszystkie strony. Stwierdziłam z zaskoczeniem, że w takim wydaniu podobają mi się bardziej. Co nie zmienia faktu, że całe moje ciało kazało mi uciekać. Bo to wciąż był ten Louis Tomlinson, który mógł stać się powodem mojej śmierci. Mimo że miałam wrażenie, że ten Louis z dzisiaj to zupełne inna osoba.
- Obchodzi mnie to jak się czujesz. I chce z tobą rozmawiać. I to nie tylko dlatego, że chce naprawić swoje błędy - powiedział uciekając wzrokiem w bok.
- Przepraszam, po prostu jestem przyzwyczajona do spieprzania, gdy tylko cię widzę - burknęłam.
Zaczęłam iść w kierunku swojej szafki, gdy poczułam jak ktoś chwyta mnie za ramie. Wyrwałam się odruchowo, a moje serce przyspieszyło. Louis musiał zobaczyć przerażenie na mojej twarzy, bo przez jego twarz przemknął jakiś cień.
- Mogę cię podwieźć do domu? - zapytał.
- Mam już podwózkę - powiedziałam wdzięczna, że to prawda.
Jeśli mam być szczera to poczułam się jak tamtego wieczoru chwycił mnie za ramię. Co prawda nie wiem kto zrobił to wtedy przed wypadkiem, ale wspomnienia wróciły.
- W takim razie do jutra Linnie.
Uśmiechnął się krzywo i zniknął za rogiem gdzie miał swoja szafkę. Co ja bym dała, żeby wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Przynajmniej święta teraz już czwórka nic mi nie zrobiła.
Wyszłam ze szkoły z ulgą zauważając, że pogoda zmieniła się diametralnie. Chmury stały się znacznie rzadsze, a gdzieniegdzie było nawet widać prześwity nieba. Już po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk nadjeżdżającego motocyklu. Zaraz po nim pojawił się mój brat w skórzanej kurtce, bez kasku za to z groźną mina. Uwielbiał szpanować. Zatrzymał się z piskiem dosłownie metr przede mną. Przewróciłam oczami.
- Nie za wielkie wejście sobie zafundowałeś? - zakpiłam. Zdjął ciemne okulary i rzucił mi swoje słynne spojrzenie, którym na ogół podrywał dziewczyny.
- W sam raz dla kogoś takiego jak ja. - Uśmiechnął się. I ja jestem z tym narcyzem spokrewniona…
- Dzięki, ze przyjechałeś - odwzajemniłam uśmiech.
- Dla ciebie zawsze kopciuszku - zaśmiał się.
Nazywał mnie tak odkąd, gdy miałam dwanaście lat zgubiłam buta na przyjęciu urodzinowym znajomej naszej mamy. Wciąż nie wiem jak to zrobiłam. Ale mogę być pewna, że dzięki kochanemu braciszkowi w życiu o tym nie zapomnę. Podeszłam do niego i cmoknęłam w policzek. Podał mi kask. No tak, sam nie nosił, ale ja przecież muszę! Wrrr… Wsiadłam na tył motocyklu i mocno objęłam ramionami twardy brzuch Caleba.
- Pakowałeś? - zachichotałam.
- Dziewczyny lubią sześciopak. - Uśmiechnął się jak niegrzeczny chłopiec.
Po chwili ruszył i rozpędził się w kilka sekund do zdecydowanie niedozwolonej prędkości w mieście.
Odjeżdżając w stronę domu nie zauważyłam chłopaka przyglądającego nam się z daleka z gniewem w oczach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz