poniedziałek, 24 lipca 2017

Chapter 3

Linnie

Po około godzinie, która dłużyła mi się niemiłosiernie przyszli moi rodzice. Mama przyniosła mi ubranie - bordową, lekko za dużą bluzę z białym napisem, biały podkoszulek, czarne rurki i jakieś trampki, o których istnieniu zdążyłam zapomnieć. Ubrałam się szybko i związałam włosy w coś co miało być koczkiem, ale nie wyszło. W drodze do domu, gdy rodzice dali mi mój telefon niemal zakrztusiłam się kiedy zobaczyłam 38 nieodebranych połączeń. W tym więcej niż 20 było od nieznanych numerów. Najczęściej jednak powtarzał się kontakt ”Emily”. Oddzwoniłam do niej szybko. Odebrała po piątym sygnale.
- Linnie?! Boże tak się martwiłam! Czekałam na ciebie pod kinem, a ty nie odbierałaś i twoi rodzice się natychmiast rozłączali i o mój Boże myślałam już, że nie żyjesz albo coś takiego, a jeszcze po szkole chodzą jakieś plotki, że święta piątka cię napadła, a ich dzisiaj nie ma w szkole, żeby temu ewentualnie zaprzeczyć! To prawda? Jesteś w szpitalu? - Jak zwykle mówiła za dużo i za szybko.
- Mils…
- Mam się urwać ze szkoły? Bo wiesz dla mnie to nie problem, skończy się co najwyżej na kozie. A i tak muszę codziennie do niej chodzić, wiec tego nawet nie odczuje. Gdzie jesteś?
- Mils, spokojnie. Po pierwsze nie jestem już w szpitalu tylko z niego wracam. Po drugie uspokój się i nawet nie próbuj mi się urywać ze szkoły. A po trzecie wszystko jest w porządku…chyba, a całej reszty dowiesz się jeśli przyjdziesz do mnie po szkole.
- ALE JAK TO BYŁAŚ W SZPITALU?! CO TAM SIĘ DO CHOLERY STAŁO?
- Mils… - Musiałam wziąć głęboki wdech.
- Dobrze już się zamykam. Ale nic ci nie jest?
- Wszystko jest w porządku Emily, wracaj na lekcje - powiedziałam.
- No dobrze, i tak zaraz się ktoś skapnie, że nie miałam pilnej potrzeby w toalecie i wyszłam z klasy z innego powodu…
- Jasne Emily. Do zobaczenia potem.
- Cześć! O pan dyrektor…jak miło tu pana widzieć…jak tam pana prostata? - Usłyszałam jeszcze zanim się rozłączyła.
Zachichotałam. Gdyby nie urok tego porąbańca to pewnie już dawno by ja wyrzucili ze szkoły. A tak ma tylko koze…zawsze.
Zajechaliśmy pod dom. I nagle coś do mnie dotarło. To Louis musiał do mnie szeptać, gdy traciłam kontakt z rzeczywistością. Oddałabym wiele, żeby wiedzieć co takiego wtedy powiedział.
- W porządku Linnie? - zapytała mnie zatroskana mama.
- Tak, chyba tak.
Przywołałam na twarz marną parodie uśmiechu. Na szczęście mama się nabrała. Wysiadłam z auta i podążyłam za rodzicami. Ojciec otworzył drzwi do domu. Popołudnie minęło mi szybko, głownie na niańczeniu młodszego brata Xawera i dzwonieniu do babci, dziadka, ciotki, kuzyna, brata, wuja, dalekiej kuzynki i prababci z próbami uspokojenia ich. Caleb i tak się uparł jak zawsze i powiedział, że za 3 godziny będzie na lotnisku. Posiadanie brata daleko za oceanem w Yale było czasem przytłaczające. To był jego drugi rok, a ja bardzo za nim tęskniłam. W sumie to cieszyłam się, że przyjeżdża, bo nie widziałam go już od paru miesięcy, ale głupio mi było, że z mojego powodu opuści tyle ważnych zajęć na uczelni.
Pognałam do łazienki. Zawinęłam lewą rękę w folie tak jak mi mówiła pielęgniarka, żeby ie zamoczyć bandaży. Wzięłam prysznic, a potem z pomocą mamy umyłam włosy. Rozczesałam je i jak zwykle przeklinałam w myślach to, że już po chwili były niemal idealnie proste. Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć kręcone. Chociaż może bez przesady, bo Emily miała tak kręcone włosy, że ostatnio spędziła całą lekcje na zastanawianiu się kiedy je ostatni raz czesała. W końcu doszła do wniosku, że to musiały być święta Bożego Narodzenia. A teraz kończy się kwiecień. Ale fale to bym chciała mieć.
Nagle otworzyły się drzwi do mojego pokoju. Do środka wbiegł mój pies Szczęściarz, który mimo, że miał już prawie półtora dekady wciąż zachowywał się jak szczeniak. Tata mówi, że następnemu psu damy na imię Zgon. Chyba za dużo przebywa z wujkiem, bo udziela się mu jego beznadziejne poczucie humoru
- Linnie, jadę po Caleba na lotnisko - powiedział mój ojciec.
- Aha, kiedy wrócisz?
- Myślę, że koło 21 już będziemy.
- W porządku. - Uśmiechnęłam się drapiąc Szczęściarza za uchem.
Odwzajemnił uśmiech i wyszedł z pokoju. Ciekawe kiedy atmosfera w moim domu wróci do normalnej. Bo nie, moi rodzice potulni jak psinki to nie była norma. Ale na razie była to miła odmiana.
Było już coś po 17 kiedy usłyszałam pukanie do drzwi wejściowych. Miałam pokój na parterze, wiec słyszałam takie rzeczy. Mama była chyba na górze, wiec sama poszłam otworzyć. Za drzwiami ujrzałam nieźle zdyszaną Emily.
- Boże, wpuść mnie! - histeryzowała.
Spełniłam jej ‘życzenie’. Zamknęłam za nami drzwi i spojrzałam na nią pytająco. Miała problemy ze złapaniem oddechu.
- Tam był…tam… Nienawidzę wściekłych kotów!
- Taaak… Świetnie cię rozumiem - powiedziałam z miną znawcy. Zachichotała na ten widok.
- Mamo! Emily przyszła!
- Cześć Emily! - krzyknęła moja mama z głębi domu.
- Dzień dobry! - wydarła się moja przyjaciółka.
Jej gardło miało bardzo wysoki poziom głośności. Na wf-ie na ogół starałam się być w przeciwnej drużynie, bo to oznaczało, że byłam daleko od niej i jej dzikiego wrzasku. Nie żeby to jakoś specjalnie pomagało.
- Rozbierz się i chodź do pokoju.
- Do naga?
Uniosła jedną brew. Pacnęłam się w czoło. Postanowiłam tego nie komentować, bo na ogół kończyło się to jeszcze gorzej.
Poszłam do kuchni i nalałam soku do szklanek, a także wyjęłam ciasteczka. Teraz tylko pytanie jak zamierzałam to zanieść przy użyciu jednej ręki. W końcu wpadłam na genialny pomysł z tacką i niczym prawdziwa kelnerka wylałam polowe soku na ziemie. Świetnie. Niech żyje koordynacja ruchowa! W końcu w jako tako znośnym stanie postawiłam tackę na biurku. Emily od razu sięgnęła po ciastko. Czasami się jej boje. Kiedyś zjadła całe dwie tabliczki czekolady na raz, bo jak to powiedziała ‘nudziło jej się’. A najlepsze jest to, że wcale nie jest gruba. Jest szczupła wbrew temu, że je tyle ile jakiś niewyżyty drwal. W sumie to tak się też czasem zachowuje…
- O ludzie, twoja ręka! I wszystko właściwie! Czemu jesteś cała poobijana?! Opowiadaj od samego początku co się stało!
Usiadłam i zaczęłam mówić. Zaczęłam od momentu kiedy się rozstałyśmy, o tym jak się czułam, gdy zobaczyłam ich na korytarzu, a potem o tym jak szłam do kina i znowu ich spotkałam, jak uciekałam, jak wpadłam pod samochód, jak obudziłam się w szpitalu i dowiedziałam się, że Louis ze mną został i zawiadomił pogotowie, a także o tym, że przesiedział całą noc, żeby tylko ze mną porozmawiać, na koniec streściłam jej nasza rozmowę.
- O w dupe. - Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - Nie wierze, że Tomlinson postanowił się nawrócić. I nie wierzę, że prawie umarłaś, a ja w tym czasie kupowałam żelki!
Prawie wybuchła płaczem. Natychmiast ją przytuliłam. Ona rzadko się załamywała i wiedziałam, że nie będzie potrafiła poradzić sobie z takimi emocjami. Długo ją uspokajałam i mówiłam, że wszystko jest w porządku. I tak nie sądzę, żeby mi uwierzyła i pewnie przez najbliższe dni będzie mnie traktować jak lalkę z porcelany.
Resztę wieczoru spędziłyśmy oglądając  horrory. Pod koniec ja umierałam ze śmiechu, a Milka ze strachu. Przed 21 musiałyśmy się już pożegnać, bo mój tata i brat mieli niedługo przyjechać. Umówiłyśmy się, żeby pójść jutro rano razem do szkoły. Pół godziny później przyjechał Caleb z tatą. Powiedział, że zostanie, aż do niedzieli czyli cale 4 dni plus dzisiejszy wieczór! Nasze spotkanie nie obyło się bez płaczu i gróźb Caleba, że pozabija tych chłopaków. W tym momencie matka pacnęła go po głowie. Pod tym względem przypominała mi moja daleka kuzynkę Elizę, która robiła to każdemu średnio co minutę. Ja byłam wyjątkiem i cierpiałam tylko co 5 minut. Ale w gruncie rzeczy to ta kuzynka była naprawdę fajna. Szczególnie wtedy, gdy miała rękę unieruchomioną w gipsie.
W końcu około 23 mogłam iść wreszcie spać. Trochę piekła mnie ręka, ale jakoś nie spieszyło mi się zaglądać pod bandaż, żeby sprawdzić czy się coś przypadkiem nie rozdrapało. Zapadłam w spokojny sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz