środa, 26 lipca 2017

Chapter 4

Linnie

Rano obudził mnie budzik grający melodyjkę z ‘Piratów z Karaibów’. Gdy chciałam go wyłączyć szukając go po omacku prawą ręką strąciłam go z szafki. Upadł z głośnym łoskotem na ziemie. Wspominałam, że ten budzik był drogi i ciężki jak cegła? Bo był. Zanim go rozwaliłam.
Minęło kilka dni od wypadku i rodzice w końcu pozwolili mi przyjść do szkoły. Wcale się nie cieszyłam, ale nie chciałam ich naciągać. Z resztą i tak już miałam zaległości.
Głowa mnie bolała, wiec wzięłam Tylenol jak radziła pielęgniarka. Wstałam i poszłam się ogarnąć do łazienki starannie omijając wszystkie części budzika porozwalane po całej podłodze. Jak zwykle wzdrygnęłam się nieco spoglądając w lustro. Moje włosy rano wyglądały jak poskręcane siano. Miały jednak przydatną właściwość, a mianowicie wystarczyło raz przejechać po nich grzebieniem i już były proste niemal jak druty. Czemu nie mogły układać się w takie ładne fale? Nie. Sianko albo proste.
Umyłam twarz i pomalowałam się lekko, żeby zakryć zadrapania na twarzy. Przypuszczałam, że dzisiaj przyciągnę większą uwagę niż zwykle (na ogół zwracałam tylko uwagę Emily i nauczycieli, którzy się na mnie darli…wiem mam taaakie bogate życie towarzyskie) dlatego nałożyłam nawet trochę cienia na powieki. Efekt był natychmiastowy. Znów wyglądałam jak człowiek. Jeeej…
Poszłam się przebrać do pokoju. Dla równowagi dzisiaj padało, bo wczoraj była zaskakująco ładna pogoda. Dziękowałam Bogu, że dyrektor zniósł obowiązek noszenia mundurków i mogliśmy się ubierać jak nam się podobało. Zdecydowałam się na ciemne dżinsy i sweter w biało-czerwone paski. Do tego jakiś wisiorek, botki w kolorze kawy z mlekiem i czarny nieprzemakalny płaszczyk. Wzięłam torebkę i poszłam do kuchni się pożegnać.
Caleb siedział właśnie przy stole i wcinał płatki. Miał na sobie starą piżamę w gwiazdki. Podeszłam do niego i rozczochrałam mu włosy. Zmrużył oczy, ale za chwile uśmiechnął się słodko jak to tylko starszy brat potrafi. Niby 20-latek, a w środku dzidzia.
- Ogoliłbyś się - zachichotałam. Zrobił dumną minę. Był cały ubabrany, bo siedział obok krzesełka Xawka i miał wąsa z mleka, więc wyglądało to komicznie.
- Dziewczyny lecą na zarost.
- To ja nie chce wiedzieć z jakimi dziewczynami ty się zadajesz - parsknęłam.
- Phi! Podwiesić cię do szkoły? Wczoraj w nocy próbowałem motor i wciąż działa - mrugnął do mnie.
- Nie, umówiłam się z Emily. Ale jeśli to nie problem to marzyłabym o podwózce do domu po szkole - zrobiłam słodkie oczka.
- Jestem na twe rozkazy - zachichotał pod nosem.
- To cześć! - zawołałam do wszystkich i ucałowałam Grzdyla w czoło, bo było to jedyne miejsce nieubabrane kaszką.
Wyszłam z domu i pognałam do domu Emily. Rozstanie dobrze robiło mnie i mojemu bratu. Kiedyś kłóciliśmy się jak nienażarte psy, a teraz gdy widzimy się tak rzadko nie tracimy czasu na sprzeczki. W gruncie rzeczy jesteśmy kochającym się rodzeństwem. Problem pojawia się, gdy mamy ze sobą przebywać dłużej niż tydzień. Skryłam się pod daszek i zapukałam do drzwi. Otworzyła Emily, już ubrana. Jej brązowe loki wydawały się jeszcze gęstsze niż zwykle. Zaprosiła mnie do środka i zaczęła ubierać wierzchnią odzież.
- Myślisz, że dzisiaj przyjdą? - zapytała wkładając czarne, nieprzemakalne trampki. - Nie pojawili się ani razu od tego wszystkiego.
- Nie wiem. Wolałabym, żeby ich nie było, ale znając moje szczęście będą wszyscy co do jednego - westchnęłam. - Mogliby zmienić szkole. Albo kraj. Nawet planetę jeśli o mnie chodzi.
- Albo mózgi - dopowiedziała. Zachichotałam. - Jak się czujesz?
- W porządku. Wczoraj wieczorem przez przypadek naruszyłam jakąś ranę, ale nie bolało jakoś specjalnie. Pewnie dlatego, ze ból głowy zagłusza wszystko inne - mruknęłam. Spojrzała na mnie uważnie.
- Może wolisz jednak zostać w domu? Odprowadziłabym cię. - Sięgnęła po płaszcz.
- Nie, nie chce z siebie robić ofiary. A tak w ogóle to mówiłaś komuś o tym wszystkim?
- Nie przypominam sobie. Streściłam tylko trochę mamie, ale pominęłam szczegóły, które uznałam za zbyt osobiste.
- To znaczy? - zaczęłam się martwic. Mama Milki była plotkarą. Uroczą, ale jednak.
- Och, nie martw się przecież. Powiedziałam tylko, ze miałaś mały wypadek i musiałaś jechać do szpitala - przewróciła oczami.
- Trzymam cie za słowo Mils - zmrużyłam oczy.
- Z resztą i tak pewnie wszyscy wiedzą. To małe miasto.
Wiedziałam, że ma rację, ale łudziłam się, że nie dotarło to do wszystkich.
Wyszłyśmy w deszcz. Spieszyłyśmy się, żeby zbyt nie zmoknąć i już po 10 minutach byłyśmy przed szkołą. Zrobiłam się trochę nerwowa. Gdy tylko weszłyśmy do szkoły i zdjęłyśmy kaptury ludzie zaczęli się na nas gapić. Starałam się na nich nie patrzeć, ale było to nieco trudne. Poszłyśmy od razu do szatni. Zostawiłam tam swój płaszczyk i udałyśmy się do swoich szafek.
- Kto by pomyślał, że plotki tak szybko się roznoszą - mruknęła Emily biorąc potrzebne książki. - O  cholera! Nie odrobiłam maty! Zaś trzeba będzie poświecić biustem przed Adamsem.
- On przynajmniej jest młody. I przystojny. Trochę… nie dobra, cofam to - dodałam.
- Nie tak jak twój brat - zachichotała.
- Nie gadaj, że znowu będziesz na niego polować. - Wzniosłam oczy do nieba.
- W zasadzie to zamierzałam…święta piątka idzie. Tylko, że bez Louisa - szepnęła.
Odwróciłam się w stronę, w którą patrzyła. Miała racje. Szedł Liam, Zayn, Niall i Harry, ale nigdzie nie było widać Louisa. Poczułam, że wszystko się we mnie zaciska i gdyby ktoś się mnie teraz o coś zapytał to nie potrafiłabym wykrztusić nawet słowa. Nie mieli zadowolonych min. A to zapowiadało kłopoty. Po mojej głowie chodził pomysł zatrudnienia Caleba jako osobistego ochroniarza w zamian za ścielenie mu łóżka…nie…raczej się nie zgodzi. On wolałby po prostu skopać im tyłki, a nie bawić się w niańkę. Miałam ochotę schować głowę do szafki jak struś w piasek. Oczywiście od razu mnie zauważyli. Harry powiedział coś do reszty i się odłączył. Reszta poszła do przodu, a on podszedł do nas. Wydawał się troche niepewny.
- Czego Styles? - rzuciła moja przyjaciółka.
- Nie przyszedłem do ciebie…przypomnij mi jak się nazywasz? Chyba nie pamiętam - powiedział w charakterystycznym dla niego wolnym tempie.
- Emily, ale dla ciebie NawetNaMnieNieParzBoCiSkopieTyłek - warknęła.
- Dosyć długie imię. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Moja przyszywana kuzynka od strony ciotki szwagra mojego dziadka była żydówką -powiedziała jakby to miało wszystko tłumaczyć. Spojrzał na nią z dziwnie i walczył z uśmiechem. Po chwili znowu odwrócił się w moją stronę.
- O co chodzi? - zapytałam chcąc mieć to już z głowy.
- Chciałem tylko powiedzieć, że jestem dupkiem. I że strasznie mi przykro, że stało się to co się stało. - Jego ręka sięgnęła do karku w nerwowym odruchu. Chłopak odchrząknął. - Tym razem przesadziliśmy. Nie wiem jak reszta, ale ja czuje się koszmarnie. W każdym razie zostawimy ciebie i NawetNaMnieNiePatrzBoCiSkopieTyłek w spokoju.
- Eee…ciesze się - powiedziałam niepewnie. Uniósł leciutko kąciki ust.
- Życzę ci powrotu do zdrowia.
Na odchodne mrugnął do mnie i posłał krzywy uśmieszek do Milki. Gdy zniknął już w tłumie uczniów spojrzałyśmy na siebie z szeroko otwartymi oczami.
- Czy Harry Styles właśnie cię przeprosił w swój ułomny sposób? - wydukała.
- Trudno to nazwać przeprosinami, ale na to wygląda… I zostawią nas w spokoju! - Ucieszyłam się.
- I zapamiętał moje imię - zmarszczyła brwi.
- A od kiedy to masz na imię NawetNaMnieNiePatrzBoCiSkopieTyłek? - Uniosłam jedną brew.
- Od kiedy Harry Złe Ciasteczko Styles je pamięta - zachichotała. Przewróciłam oczami.
- Przez niego prawie umarłam, pamiętasz? Dobra to ja idę na angielski.
- A ja poszukam czy mam tu coś do jedzenia…
Pomachałam jej  i z lekkim uśmiechem poszłam w kierunku swojej klasy. Dzwonek zadzwonił, gdy byłam około w połowie drogi. Przyspieszyłam i udało mi się zdążyć przed nauczycielem. Wszystkie oczy były skierowane w moim kierunku, gdy szłam na swoje miejsce. Starałam się je ignorować.
Usiadłam na swoim starym miejscu. Siedziałam od początku roku z Cassidy Bennet, ale w życiu z nią nie rozmawiałam. Tym bardziej zdziwiło mnie, że ta czarnowłosa piękność postanowiła się dziś do mnie odezwać.
- Hej Linnie. - Uśmiechnęła się. Zauważyłam, że ma dziwną bliznę pod okiem. Wcześniej się jej nie przyglądałam, wiec jej nie zauważyłam. Usiadłam na swoim krześle i odwzajemniłam jej uśmiech.
- Cześć Cassidy.
- Och, nie wiedziałam, że znasz moje imię. - Wyglądało to jakby fakt, że je jednak znam sprawił jej wielką przyjemność. Byłam zakłopotana.
- Siedzimy razem od początku roku, zdążyło mi się obić o uszy - mruknęłam.
- To cudownie! Bo przecież ty jesteś bohaterką i…
- Co takiego? - Omal nie spadlam z krzesła.
- No, postawiłaś się przecież świętej piątce! Powinni zrobić z tobą wywiad do gazetki szkolnej. Albo powinnaś napisać książkę! - ekscytowała się. Zrobiłam wielkie oczy. - To prawda, że przez ciebie omal nie wywalili ich ze szkoły? Byłaś tak blisko… Bo ja ich nie lubię. Jeden pobił kiedyś mojego brata, więc nie obchodzi mnie, że są przystojni choćby błagali mnie o randkę. - Odrzuciła swoje włosy na plecy jakby od niechcenia. – W każdym razie dobrze, że nic ci się nie stało. Pokazałaś im gdzie ich miejsce. Teraz nawet ich pieniądze im nie pomogą jak znowu coś zrobią.
- Ale ja tylko… - zaczęłam jej tłumaczyć.
W tym samym momencie nauczyciel zaczął lekcje. Po jakiś 10 minutach usłyszeliśmy głos pana dyrektora przez radiowęzeł. Pewnie znowu Emily coś narozrabiała. Była wzywana średnio codziennie do dyrektora.
- ‘Dzień dobry uczniowie, mówi wasz dyrektor. Proszę uprzejmie o nie roznoszenie nieprawdziwych bądź niesprawdzonych plotek po szkole i poza nią na temat ostatnich wydarzeń.’
Nastąpiła kilkusekundowa przerwa, a potem odezwała się główna sekretarka.
- ‘Linnie Hawkins proszona do gabinetu pana dyrektora…
Świetnie. Emily się upiekło, a ja musze tam zapylać.
- …a Emily Pierce do sekretariatu.”
Czyli jednak jej się nie upiekło. Niechętnie wstałam i mój wzrok odruchowo zatrzymał się na Cassidy. Dala mi znak, że trzyma za mnie kciuki. Uniosłam jeden kącik ust, ale w środku waliłam głową w ścianę. Matko święta ta laska była walnięta! Nie byłam żadną bohaterką!
Wyszłam z klasy. Gabinet dyrektora mieścił się na piętrze, niestety sekretariat był w innej części, więc nawet się nie spotkam z Emily. Bez sensu dawać te dwa pokoje tak daleko od siebie. Po szkole krążyły plotki, że dyrektor chciał mieć bliżej do toalety, bo ma problemy z trawieniem. Nawet nie chciałam wiedzieć ile jest w tym prawdy.
Postawiłam już stopę na pierwszym stopniu, gdy usłyszałam jak ktoś mnie wola. Odwróciłam się odruchowo. W moją stronę biegł Louis Tomlinson w o wiele lepszym stanie niż wczoraj w szpitalu. Jego włosy były postawione i ułożone w staranną fryzurę. Miał na sobie ciemne dżinsy i brązową bluzę. Zrobiłam się nerwowo. Ostatni raz widziałam go w szpitalu. A wolałabym nie mieć z nim do czynienia do końca życia. Tak samo jak z resztą świętej piątki.
- Hej! - powiedział, gdy już stanął obok mnie. - Gdzie idziesz? Jak się czujesz?
- Hej… - Zmarszczyłam brwi na dźwięk może nawet szczerej troski w jego glosie. - Do dyrektora, a czuje się wspaniale - rzuciłam sarkastycznie.
Uważnie mi się przyjrzał jakby sprawdzał mój stan. Wciąż miałam zadrapania na całym ciele i trudno było je wszystkie ukryć. Nie mówiąc już o usztywnieniu na ramieniu.
- A tak serio?
- Z ręką w porządku, ale głowa boli mnie od rana. Niezawodny Tylenol jak zwykle nie pomógł.
- Może pójdziesz do higienistki?
- Nie, dziękuje za troskę. Dlaczego udajesz, że ci na tym zależy? Idź do swoich kochanych przyjaciół - prychnęłam.
- To dlaczego mi na tym zależy, bo zależy, jest moja sprawa. I powiedziałem ci, ze zamierzam się zmienić. A zadawanie się z Liamem, Harrym, Niallem i Zaynem stałoby mi na przeszkodzie.
Weszliśmy na górę. Przystanęłam i przyjrzałam mu się uważnie. Lekko rozpraszały mnie jego oczy. W życiu nie widziałam oczu, które śmiałyby się w tym samym momencie, w którym cała twarz byłaby poważna.
- Nie gadaj, że ze świętej piątki zrobi się święta czwórka! - udałam, ze zaraz zemdleje. Ledwo powstrzymał śmiech.
- Beda musieli to przeżyć - uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Odprowadzę cie do dyra.
- Nie musisz.
- Ale chce.
- Słuchaj nie musisz być taki miły, żeby zadowolić własne sumienie - powiedziałam poważnie.
- Nie o to chodzi.
- Wiec o co?
- Musimy o tym rozmawiać? - spytał zrezygnowany.
- Jeśli tak strasznie nie chcesz to prosze bardzo. Ale wątpię żebyśmy mieli jakiekolwiek inne wspólne tematy - prychnęłam. - Poza tym nie zapominaj, że omal nie byłeś winny mojej śmierci. Nie wiem czy potrafię z tobą normalnie rozmawiać.
Został na chwile w tyle i już myślałam, że sobie poszedł, ale po chwili znowu szedł obok mnie. Włożył ręce do kieszeni i spuścił głowę w dół.
- Czemu cię wezwali?
- No nie wiem może dlatego, że ostatnio leżałam w szpitalu, bo napadła na mnie piątka idiotów? - powiedziałam sarkastycznie. Szczerze mówiąc nie wiem skąd we mnie tyle pokładów odwagi. To nie było w moim stylu. A już na pewno nie spodziewałam się, że mogłabym o tym wszystkim tak spokojnie rozmawiać. Może to Tylenol tak na mnie działa. Przez ostatnie dni mogłam przekroczyć zalecaną dawkę. Może się naćpałam, prychnęłam w myślach.
- Aaa… Coś w tym jest - mruknął zgaszony.
- Nie było cię na pierwszej lekcji?
- Nie.
- Dlaczego?
- Musiałem rozmawiać z psycholożką - burknął.
- Aha – mruknęłam tylko. - Harry mnie dzisiaj przeprosił - wypaliłam.
- Co? - zdziwił się i przystanął, chyba z wrażenia.
- Trudno to w zasadzie nazwać przeprosinami - dodałam po krótkim zastanowieniu. - Ale był miły.
- To średnio w jego stylu - uniósł brwi.
- Wiem. Ale w twoim stylu nie jest gadanie z pierwszoroczniaczką bez podstawiania jej nóg i wyzwisk.
- Coś w tym jest - mruknął. - Może on też się otrząsnął?
- A ty to zrobiłeś?
Przystanęliśmy przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Przeczesał nerwowo włosy. Spojrzał mi w oczy z lekkim wahaniem. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej w obronnym odruchu. Stał bardzo blisko mnie, naruszał moją przestrzeń osobistą przez co czułam się nieco nieswojo. Zwłaszcza, że jeszcze niedawno na taki kontakt z tym konkretnie chłopakiem zwiewałabym dalej niż widzę. Właściwie to dalej wywoływał. Po prostu teraz starałam się zwalczyć ten odruch.
- Nie oczekuje, że od razu zamierzasz mnie polubić albo chociaż przestaniesz nienawidzić, ale chce naprawić swoje błędy. - Chciałam już coś powiedzieć kiedy coś mi przerwało.
- Zostaw ja w spokoju frajerze! - zawołała Emily z drugiego końca korytarza. Spojrzeliśmy na nią. Miała uniesiona pieść jakby mu groziła. - Spieprzaj na drzewo wcześniaku!
Mina chłopaka była bezcenna. Spojrzał na mnie po raz ostatni, odwrócił się i poszedł zapewne w kierunku swojej klasy.
- Naprzykrzał ci się? - spytała robiąc groźną minę.
- Nie… W zasadzie zachowywał się prawie normalnie - wzruszyłam ramionami. - Co ty tu robisz? Twoja klasa jest na drugim końcu szkoły.
- No właśnie.
- He?
- Musze iść do dyrektora, bo pewnie zaraz znowu mnie wezwą.
- Dobra, to ja wracam na lekcje.
Zapukałam trzy razy jak wymagało tego dobre wychowanie. W życiu nie byłam w gabinecie dyrektora dlatego zdziwił mnie przepych jaki tu panował. Brakowało tylko lokaja, prychnęłam wewnętrznie. Już wiem na co szły te wszystkie pieniądze, które rodzice świętej piątki dawali w zamian za szkody, które tamci wyrządzali uczniom i nauczycielom.
- Dzień dobry panie dyrektorze. Wzywał mnie pan - oznajmiłam grzecznie.
Spojrzał na mnie znad czytanych dokumentów. Upił trochę kawy i odchylił się na fotelu.
- Dzień dobry panno Hawkins. Proszę usiąść.
Wykonałam posłusznie jego polecenie.
- Jak tam ręka?
- Dobrze.
- Głowa?
- Trochę pobolewa, ale nie jest tak źle.
- Stan psychiczny?
- Eee…w porządku.
- Czy nasi ‘złoci’ chłopcy cię przeprosili?
- Dwóch z nich - Louis i Harry.
- Czy zależy ci na słownych bądź pisemnych przeprosinach od reszty?
- Nie za bardzo - mruknęłam. Spojrzał na mnie podgryzając końcówkę długopisu.
- W takim razie możesz już sobie iść. Chłopcy dostali po nosie i raczej nie będą ci już ‘dokuczali’. -Następnym razem policja po prostu ich zgarnie i nikt nie będzie mógł im pomóc kiedy wylądują w poprawczaku. A wystarczy tylko jedno przewinienie i polecą. Miłego dnia panno Hawkins.
- Nawzajem panie dyrektorze. Do widzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz