Linnie
Poczułam
drażniący nos smród środków dezynfekujących. Intensywne światło wkradało się do
moich przymkniętych oczu. Uchyliłam powoli powieki. Przez chwilę nic nie
widziałam, bo tak bardzo kręciło mi się w głowie. W końcu obraz przestał
skakać. Ujrzałam biały pokój. Poczułam lekkie przerażenie. Spojrzałam w dół na
swoje ciało w łóżku. Lewą rękę miałam całą pozawijaną w bandaże. Czułam ból w
każdej komórce swojego ciała.
Szpital.
- M… - Mój głos był zachrypnięty, wiec odchrząknęłam. - Mamo?
Po chwili do środka weszła starsza pielęgniarka uśmiechając się pocieszająco. Próbowałam sobie przypomnieć co się stało, ale głowę miałam ciężką jak kamień i nie mogłam się skupić.
- Jak się mamy? - zapytała kobieta miłym głosem.
- Bywało lepiej - mruknęłam. Mój głos brzmiał strasznie słabo. Dźwięki ledwo wydobywały się z mojego gardła. - Co mi dokładnie jest?
- Przemieszczenie barku, ale tym lekarze zdążyli się zająć i jest nastawiony, masz mnóstwo ran na lewej ręce, uderzyłaś się w głowę, ale nie ma wewnętrznych uszkodzeń. Będziesz musiała się tylko faszerować Tylenolem przez najbliższy tydzień. Poza tym jesteś po prostu mocno poobijana. Miałaś dużo szczęścia - mrugnęła do mnie.
- O ludzie. A to co mi się stało? - spytałam nieco bardziej ożywiona niż wcześniej.
- Wpadłaś pod samochód - powiedziała pielęgniarka współczującym tonem.
O cholera.
W tym momencie wszystko do mnie dotarło i poczułam jak wypełnia mnie nienawiść. To przez tych kretynów. Przez nich omal nie umarłam. Pielęgniarka zobaczyła chyba przerażenie na mojej twarzy, bo zaczęła mnie uspokajać.
- Nie musisz się niczym martwic. Ci niemądrzy chłopacy dostali swoją nauczkę. Może nie zostaną wydaleni ze szkoły, ale chociaż podobno było blisko. Najmniej dostało się temu, który nie uciekł tylko został z tobą i zadzwonił po pogotowie. Był nawet na tyle uparty, żeby przyjechać tu z tobą karetka! Przynajmniej miał resztki przyzwoitości, nie to co tamci tchórze - zdenerwowała się.
- Jak to? Kto został?
Czy ta nieco nadpobudliwa pielęgniarka mówiła prawdę? A jeśli tak to, który ze świętej piątki ze mną został? Stawiałam na Harrego, który był chyba najmniejszym złem w tej paczce, bo tylko grał na twoich uczuciach, to się da przeżyć.
- To było coś na ”L”…
- Liam?
- Nie… Coś podobnego. Daj mi pomyśleć…
- Louis? - Otworzyłam szeroko czy.
- Tak! Louis. Louis Tomlinson.
Nie chciałam na razie myśleć o tym dlaczego to zrobił. To sprawiało, że myślałam o nim trochę cieplej, a on na to nie zasługiwał. Nawet jeśli na własnych rękach zaniósłby mnie do tego durnego szpitala! Tak czy siak był tego częścią i omal nie przyczynił się do mojej śmierci.
- Zaraz, to znaczy, że Louis przyznał się do wszystkiego i ich wkopał? - Uniosłam brwi. Od kiedy to Tomlinson miał coś takiego jak honor i odwagę, żeby szkodzić swoim cudownym przyjaciołom?
- Tak, powiedział wszystko policji. Przez to też kierowca samochodu nie będzie miał takich problemów. Chłopak przyznał, że to oni praktycznie wepchnęli cię na tą ulicę, więc to jest przede wszystkim ich wina, bo kierowca nie mógł tego przewidzieć. I całe szczęście. Niewinny człowiek miałby jeszcze problemy przez takich wandali.
- A moi rodzice?
- Och, właśnie! Zostali na całą noc, teraz są na dole, pewnie poszli cos przekąsić. Zawołam ich do ciebie.
- Dziękuje.
Gdy była już przy samych drzwiach odwróciła się i zrobiła poważną minę.
- Czy tego chłopaka też tu potem przyprowadzić? - zapytała.
- Louisa? On tu jest? – Nie mogłam być chyba bardziej zaskoczona. Co on tu do cholery robi? Miałam wrażenie, że ktoś go podmienił albo się pomylił. To nie może być ten Louis, którego boi się cała szkoła.
- Tak. Spał całą noc na jednym z tych okropnych krzeseł na korytarzu, które powinni już dawno temu wymienić. Powiedział, że nie wyjdzie stad dopóki się nie obudzisz. Uparty łobuz - wzdrygnęła się.
- To ja się zastanowię czy chce go widzieć - powiedziałam niepewnie.
- Dobrze słonko - uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Wyszła zostawiając mnie i moje kabelki w samotności. Byłam oszołomiona. Dlaczego Louis został? Przecież mógł uciec jak reszta? Dlaczego tu siedzi od tylu godzin? Rozmyślania przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszła moja rozhisteryzowana mama z sińcami pod oczami, a za nią tata blady jak ściana, ze zmęczonym uśmiechem.
- Kochanie, jak się czujesz?
Mama usiadła po mojej prawej stornie, a tata po lewej. Moja rodzicielka trzymała mnie za rękę, a ojciec pocałował w policzek.
- Nie najgorzej - mruknęłam.
- Tak się o ciebie martwiliśmy! - Była bliska płaczu. - Caleb tak bardzo się przejął, że wsiadł w pierwszy samolot i będzie na lotnisku za jakieś 4 godziny.
- Nie żartuj mamuś, naprawdę? Boże, straci przeze mnie tyle zajęć! - przejęłam się.
- Słonko, uwierz mi, że jesteś warta opuszczenia paru nudnych wykładów z jeszcze nudniejszymi wykładowcami. - Ojciec pogłaskał mnie po włosach.
- Ale…
- Żadnego, ‘ale’. Ciesz się, że masz takiego brata kochanie, a nie marudź. Mój to nawet na własny pogrzeb by nie przyszedł - prychnęła. Zachichotałam.
- Widzę, że ci się już polepsza - mrugnął do mnie tata. - Będziesz mogła wyjść już po południu, słonko.
- To dobrze - uśmiechnęłam się.
- Pojedziemy do domu i przywieziemy ci ubrania na przebranie. Jakieś specjalne życzenia? - zapytała mnie mama wstając i poprawiając wymięty żakiet.
- Nie mamo - powiedziałam.
- Dobrze, trzymaj się kochanie. - Pocałowała mnie w czoło.
- Będziemy za ponad godzinę słonko.
Ojciec mrugnął do mnie na pożegnanie i otworzył mamie drzwi. Chwile później zostałam sama. I zaczęłam myśleć. Znowu to jedno słowo tłukło mi się po głowie. ‘Dlaczego?’. Podniosłam się na łóżku niemal do pozycji siedzącej. Drzwi się otworzyły, a zza nich wychyliła się pielęgniarka.
- Chcesz z nim porozmawiać? - zapytała. Zastanowiłam się przez krótką chwile. Może lepiej jeśli będę miała to za sobą. W szkole nie chcę na niego nawet patrzeć, a już tym bardziej rozmawiać. Lepiej mieć to za sobą póki czuje do niego jakieś śladowe ilości wdzęczności.
- Dobrze, niech wejdzie - westchnęłam.
Znowu zostałam sama. Po chwili ktoś nieśmiało zapukał. Przygotowałam się psychicznie na tą rozmowę i mruknęłam ‘proszę’.
Do środka wszedł Louis w stanie w jakim go w życiu nie widziałam. Jego włosy były rozczochrane i nie to nie był artystyczny nieład - to był po prostu nieogar. Miał głębokie sińce pod oczami, ubranie całe wygniecione i wymięte. Wyglądał jak wrak, a nie najpopularniejszy uczeń w szkole. Stanął na środku nie bardzo wiedząc co dalej zrobić.
- Hej - powiedział cichutko
Nie odpowiedziałam
Wskazałam mu fragment lóżka, na którym dopiero co siedział jeden z moich rodziców. Postanowiłam, że ułatwię mu to chociaż odrobine, a widząc, że ten gest trochę go ośmielił poczułam zadowolenie.
- Dlaczego zostałeś? - rzuciłam prosto z mostu nie bawiąc się w uprzejmości. Spojrzał na swoje dłonie.
- Bo…chodzi o to, że…ja… - jąkał się. W życiu nie spodziewałam się, że dożyje dnia, w którym Louis Tomlinson nie będzie potrafił się wysłowić.
- Wykrztuś to.
- Nie wiem. Nie wiem dlaczego zostałem. Ja po prostu… Gdy zobaczyłem jak auto w ciebie uderza poczułem takie przerażenie, że nie potrafiłem się ruszyć. Chłopaki uciekli prawie natychmiast, ale ja nie potrafiłem. Myślałem, że nie przeżyłaś uderzenia. Podbiegłem do ciebie i zobaczyłem, że wciąż oddychasz, ale wokół było tyle twojej krwi… - Wzdrygnął się. - Zadzwoniłem po karetkę. Szybko przyjechali, ale musiałem się z nimi zabrać, bo inaczej wyrwałbym sobie chyba wszystkie włosy z nerwów, gdybym musiał siedzieć w domu nie wiedząc czy wszystko z tobą w porządku. Tak bardzo mi przykro! Przepraszam cie…
Potrzebowałam chwili, żeby przetrawić jego słowa. A wiec jednak nie był do końca taki zły. Przypomniałam sobie jednak dlaczego tu leże i moja mina znów przybrała surowy wyraz.
- Jestem takim kretynem. Ty byłaś taka przerażona, a nas to bawiło. Prawie cię zabiliśmy. - Ukrył twarz w dłoniach.
- Chyba to dla ciebie nie nowość, że ludzie się ciebie boja - prychnęłam.
- Nie, ale… Ale to jest coś zupełnie innego. To była przesada. Z powodu naszej głupoty mogłaś stracić życie. Bo wypiliśmy za dużo i żyliśmy od zawsze w przekonaniu, że wszystko nam się należy i jesteśmy lepsi od innych. Chce się zmienić. Tak wiem, że to brzmi głupio i ckliwie jak z taniej komedii romantycznej, ale ja naprawdę chce to zrobić. Chce żebyś mi wybaczyła.
- Nie wiem, czy to możliwe Tomlinson. Nie jestem mściwa, ale w tym przypadku chyba mnie rozumiesz. Poza tym wątpię w to, że nagle w cudowny sposób zacznie ci zależeć na innych i przestaniesz być takim dupkiem - powiedziałam, nie wiedząc skąd we mnie tyle odwagi.
- Wynagrodzę ci to Linnie, zobaczysz. - W jego oczach dojrzałam niemą obietnice.
- Zobaczymy. Pewnie już jutro o wszystkim zapomnisz i tym razem ktoś inny wyląduje w szpitalu. Tylko może ten ktoś nie będzie miał tyle szczęścia co ja. - Wzdrygnęłam się.
- Obiecuje, że tak nie będzie. Zmienie się.
Wstał i pożegnał się słabym uśmiechem. Nawet nie miałam ochoty go odwzajemniać.
Szpital.
- M… - Mój głos był zachrypnięty, wiec odchrząknęłam. - Mamo?
Po chwili do środka weszła starsza pielęgniarka uśmiechając się pocieszająco. Próbowałam sobie przypomnieć co się stało, ale głowę miałam ciężką jak kamień i nie mogłam się skupić.
- Jak się mamy? - zapytała kobieta miłym głosem.
- Bywało lepiej - mruknęłam. Mój głos brzmiał strasznie słabo. Dźwięki ledwo wydobywały się z mojego gardła. - Co mi dokładnie jest?
- Przemieszczenie barku, ale tym lekarze zdążyli się zająć i jest nastawiony, masz mnóstwo ran na lewej ręce, uderzyłaś się w głowę, ale nie ma wewnętrznych uszkodzeń. Będziesz musiała się tylko faszerować Tylenolem przez najbliższy tydzień. Poza tym jesteś po prostu mocno poobijana. Miałaś dużo szczęścia - mrugnęła do mnie.
- O ludzie. A to co mi się stało? - spytałam nieco bardziej ożywiona niż wcześniej.
- Wpadłaś pod samochód - powiedziała pielęgniarka współczującym tonem.
O cholera.
W tym momencie wszystko do mnie dotarło i poczułam jak wypełnia mnie nienawiść. To przez tych kretynów. Przez nich omal nie umarłam. Pielęgniarka zobaczyła chyba przerażenie na mojej twarzy, bo zaczęła mnie uspokajać.
- Nie musisz się niczym martwic. Ci niemądrzy chłopacy dostali swoją nauczkę. Może nie zostaną wydaleni ze szkoły, ale chociaż podobno było blisko. Najmniej dostało się temu, który nie uciekł tylko został z tobą i zadzwonił po pogotowie. Był nawet na tyle uparty, żeby przyjechać tu z tobą karetka! Przynajmniej miał resztki przyzwoitości, nie to co tamci tchórze - zdenerwowała się.
- Jak to? Kto został?
Czy ta nieco nadpobudliwa pielęgniarka mówiła prawdę? A jeśli tak to, który ze świętej piątki ze mną został? Stawiałam na Harrego, który był chyba najmniejszym złem w tej paczce, bo tylko grał na twoich uczuciach, to się da przeżyć.
- To było coś na ”L”…
- Liam?
- Nie… Coś podobnego. Daj mi pomyśleć…
- Louis? - Otworzyłam szeroko czy.
- Tak! Louis. Louis Tomlinson.
Nie chciałam na razie myśleć o tym dlaczego to zrobił. To sprawiało, że myślałam o nim trochę cieplej, a on na to nie zasługiwał. Nawet jeśli na własnych rękach zaniósłby mnie do tego durnego szpitala! Tak czy siak był tego częścią i omal nie przyczynił się do mojej śmierci.
- Zaraz, to znaczy, że Louis przyznał się do wszystkiego i ich wkopał? - Uniosłam brwi. Od kiedy to Tomlinson miał coś takiego jak honor i odwagę, żeby szkodzić swoim cudownym przyjaciołom?
- Tak, powiedział wszystko policji. Przez to też kierowca samochodu nie będzie miał takich problemów. Chłopak przyznał, że to oni praktycznie wepchnęli cię na tą ulicę, więc to jest przede wszystkim ich wina, bo kierowca nie mógł tego przewidzieć. I całe szczęście. Niewinny człowiek miałby jeszcze problemy przez takich wandali.
- A moi rodzice?
- Och, właśnie! Zostali na całą noc, teraz są na dole, pewnie poszli cos przekąsić. Zawołam ich do ciebie.
- Dziękuje.
Gdy była już przy samych drzwiach odwróciła się i zrobiła poważną minę.
- Czy tego chłopaka też tu potem przyprowadzić? - zapytała.
- Louisa? On tu jest? – Nie mogłam być chyba bardziej zaskoczona. Co on tu do cholery robi? Miałam wrażenie, że ktoś go podmienił albo się pomylił. To nie może być ten Louis, którego boi się cała szkoła.
- Tak. Spał całą noc na jednym z tych okropnych krzeseł na korytarzu, które powinni już dawno temu wymienić. Powiedział, że nie wyjdzie stad dopóki się nie obudzisz. Uparty łobuz - wzdrygnęła się.
- To ja się zastanowię czy chce go widzieć - powiedziałam niepewnie.
- Dobrze słonko - uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Wyszła zostawiając mnie i moje kabelki w samotności. Byłam oszołomiona. Dlaczego Louis został? Przecież mógł uciec jak reszta? Dlaczego tu siedzi od tylu godzin? Rozmyślania przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszła moja rozhisteryzowana mama z sińcami pod oczami, a za nią tata blady jak ściana, ze zmęczonym uśmiechem.
- Kochanie, jak się czujesz?
Mama usiadła po mojej prawej stornie, a tata po lewej. Moja rodzicielka trzymała mnie za rękę, a ojciec pocałował w policzek.
- Nie najgorzej - mruknęłam.
- Tak się o ciebie martwiliśmy! - Była bliska płaczu. - Caleb tak bardzo się przejął, że wsiadł w pierwszy samolot i będzie na lotnisku za jakieś 4 godziny.
- Nie żartuj mamuś, naprawdę? Boże, straci przeze mnie tyle zajęć! - przejęłam się.
- Słonko, uwierz mi, że jesteś warta opuszczenia paru nudnych wykładów z jeszcze nudniejszymi wykładowcami. - Ojciec pogłaskał mnie po włosach.
- Ale…
- Żadnego, ‘ale’. Ciesz się, że masz takiego brata kochanie, a nie marudź. Mój to nawet na własny pogrzeb by nie przyszedł - prychnęła. Zachichotałam.
- Widzę, że ci się już polepsza - mrugnął do mnie tata. - Będziesz mogła wyjść już po południu, słonko.
- To dobrze - uśmiechnęłam się.
- Pojedziemy do domu i przywieziemy ci ubrania na przebranie. Jakieś specjalne życzenia? - zapytała mnie mama wstając i poprawiając wymięty żakiet.
- Nie mamo - powiedziałam.
- Dobrze, trzymaj się kochanie. - Pocałowała mnie w czoło.
- Będziemy za ponad godzinę słonko.
Ojciec mrugnął do mnie na pożegnanie i otworzył mamie drzwi. Chwile później zostałam sama. I zaczęłam myśleć. Znowu to jedno słowo tłukło mi się po głowie. ‘Dlaczego?’. Podniosłam się na łóżku niemal do pozycji siedzącej. Drzwi się otworzyły, a zza nich wychyliła się pielęgniarka.
- Chcesz z nim porozmawiać? - zapytała. Zastanowiłam się przez krótką chwile. Może lepiej jeśli będę miała to za sobą. W szkole nie chcę na niego nawet patrzeć, a już tym bardziej rozmawiać. Lepiej mieć to za sobą póki czuje do niego jakieś śladowe ilości wdzęczności.
- Dobrze, niech wejdzie - westchnęłam.
Znowu zostałam sama. Po chwili ktoś nieśmiało zapukał. Przygotowałam się psychicznie na tą rozmowę i mruknęłam ‘proszę’.
Do środka wszedł Louis w stanie w jakim go w życiu nie widziałam. Jego włosy były rozczochrane i nie to nie był artystyczny nieład - to był po prostu nieogar. Miał głębokie sińce pod oczami, ubranie całe wygniecione i wymięte. Wyglądał jak wrak, a nie najpopularniejszy uczeń w szkole. Stanął na środku nie bardzo wiedząc co dalej zrobić.
- Hej - powiedział cichutko
Nie odpowiedziałam
Wskazałam mu fragment lóżka, na którym dopiero co siedział jeden z moich rodziców. Postanowiłam, że ułatwię mu to chociaż odrobine, a widząc, że ten gest trochę go ośmielił poczułam zadowolenie.
- Dlaczego zostałeś? - rzuciłam prosto z mostu nie bawiąc się w uprzejmości. Spojrzał na swoje dłonie.
- Bo…chodzi o to, że…ja… - jąkał się. W życiu nie spodziewałam się, że dożyje dnia, w którym Louis Tomlinson nie będzie potrafił się wysłowić.
- Wykrztuś to.
- Nie wiem. Nie wiem dlaczego zostałem. Ja po prostu… Gdy zobaczyłem jak auto w ciebie uderza poczułem takie przerażenie, że nie potrafiłem się ruszyć. Chłopaki uciekli prawie natychmiast, ale ja nie potrafiłem. Myślałem, że nie przeżyłaś uderzenia. Podbiegłem do ciebie i zobaczyłem, że wciąż oddychasz, ale wokół było tyle twojej krwi… - Wzdrygnął się. - Zadzwoniłem po karetkę. Szybko przyjechali, ale musiałem się z nimi zabrać, bo inaczej wyrwałbym sobie chyba wszystkie włosy z nerwów, gdybym musiał siedzieć w domu nie wiedząc czy wszystko z tobą w porządku. Tak bardzo mi przykro! Przepraszam cie…
Potrzebowałam chwili, żeby przetrawić jego słowa. A wiec jednak nie był do końca taki zły. Przypomniałam sobie jednak dlaczego tu leże i moja mina znów przybrała surowy wyraz.
- Jestem takim kretynem. Ty byłaś taka przerażona, a nas to bawiło. Prawie cię zabiliśmy. - Ukrył twarz w dłoniach.
- Chyba to dla ciebie nie nowość, że ludzie się ciebie boja - prychnęłam.
- Nie, ale… Ale to jest coś zupełnie innego. To była przesada. Z powodu naszej głupoty mogłaś stracić życie. Bo wypiliśmy za dużo i żyliśmy od zawsze w przekonaniu, że wszystko nam się należy i jesteśmy lepsi od innych. Chce się zmienić. Tak wiem, że to brzmi głupio i ckliwie jak z taniej komedii romantycznej, ale ja naprawdę chce to zrobić. Chce żebyś mi wybaczyła.
- Nie wiem, czy to możliwe Tomlinson. Nie jestem mściwa, ale w tym przypadku chyba mnie rozumiesz. Poza tym wątpię w to, że nagle w cudowny sposób zacznie ci zależeć na innych i przestaniesz być takim dupkiem - powiedziałam, nie wiedząc skąd we mnie tyle odwagi.
- Wynagrodzę ci to Linnie, zobaczysz. - W jego oczach dojrzałam niemą obietnice.
- Zobaczymy. Pewnie już jutro o wszystkim zapomnisz i tym razem ktoś inny wyląduje w szpitalu. Tylko może ten ktoś nie będzie miał tyle szczęścia co ja. - Wzdrygnęłam się.
- Obiecuje, że tak nie będzie. Zmienie się.
Wstał i pożegnał się słabym uśmiechem. Nawet nie miałam ochoty go odwzajemniać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz