niedziela, 30 lipca 2017

Chapter 5

Linnie

Wróciłam na lekcje. Cassidy aż do dzwonka trajkotała o rewolucji w szkole i że ona także zamierza się postawić świętej piątce. Przytakiwałam tylko i uśmiechała się na sile. Wychodząc z klasy spojrzałam odruchowo w kierunku, z którego miała przyjść Emily. Stała tam Jessica, dziewczyna Nialla, i przyglądała mi się wściekle. Odwróciłam szybko wzrok. Byłabym głupia sądząc, że ostatnie wydarzenia przyniosą mi samych sprzymierzeńców. Oto wkurzyłam królową szkoły.
- Nie przejmuj się, ona już taka jest. - Usłyszałam obok siebie znajomy głos. Podskoczyłam lekko i złapałam się za serce.
- Eee…dzięki za wiadomość Louis - powiedziałam niepewnie. Uśmiechnął się lekko.
- Jak tam mata?
- Spoko. Nawet nie wiem jaki był temat - zastanowiłam się przez chwile. - W zasadzie to dlaczego ze mną rozmawiasz?
- A nie chcesz ze mną rozmawiać? - spytał zapędzając mnie w kozi róg.
- Nie. Tak. Znaczy… Możemy zapomnieć, że zadałam ci to pytanie?
- Jeśli ci na tym zależy. - Uśmiechnął się uroczo. To jego nowe zachowanie wytrącało mnie z równowagi. Bo w środku wciąż się go bałam, ale jednocześnie jak mogłam czuć strach w obecności kto wydawał się być tak pogodną i wesołą osobą? Ale przecież to Tomlinson. Dlaczego miałby się nagle zmienić. - Czekasz na kogoś?
- Tak, na Emily. Na ogół jest punktualniejsza - dodałam.
- Masz z nią teraz lekcje?
- Nie.
- To może dasz się odprowadzić pod klasę? - zapytał.
Zaskoczył mnie strasznie, wiec w pierwszej chwili zaniemówiłam. Potem znowu piekielne ‘dlaczego?’ powróciło do moich myśli. W końcu postanowiłam się zgodzić. Tak jakby.
- Tylko, że ja jeszcze idę najpierw do szafki po książki. - Mówiłam, że ‘tak jakby’. Tak w zasadzie to to była próba wymigania się. Nie byłam zbyt asertywna, a naprawdę wolałabym powiedzieć nie. Zwłaszcza, że wszyscy się na nas gapili jakby odgrywało się tu jakieś przedstawienie. Nienawidzę być w centrum uwagi.
- Tam też mogę cię odprowadzić.
Co on do cholery knuje? Otworze szafkę, a na mnie wyskoczą żaby jak Sarze Nott w styczniu? Albo po drodze zapędzi mnie do toalety, a tam będzie czekać na mnie reszta świętej piątki?
- Okej…
Szliśmy w ciszy do mojej szafki. Stresowałam się lekko, gdy ja otwierałam. Ten oparł się jednym ramieniem o te obok. Dlaczego nagle zaczęłam zwracać uwagę na drobne, nieistotne szczegóły w jego wyglądzie? Jak to, że miał na twarzy niemal niezauważalny cień zarostu, nie to co Caleb, mój brat był po prostu zarośnięty. Jego postawa wyglądała jakby próbował na siłę sprawiać wrażenie wyluzowanego i opanowanego. Jednak jego oczy skrzyły niepewnością. Wbrew moim obawom nic z wcześniejszych domysłów się nie sprawdziło.
Uparł się za to, żeby nieść mi książki w drodze do klasy, mimo że prosiłam, żeby tego nie robił. On twierdził, że nie będę takich cegieł nosić jedną ręka. W sumie to było to miłe, a poza tym rzeczywiście noszenie książek w jednej ręce było trudne. Nie zmienia to jednak faktu, że było mi z tym nieswojo. Idąc korytarzem czułam na sobie spojrzenia innych. Sama gapiłabym się, gdybym zobaczyła jednego z piątki, który potulnie niesie książki pierwszoroczniaczce. Tylko, że zupełnie inaczej było, gdy to ty nią byłaś.
Do końca dnia robił za mnie takie małe czynności. To było miłe, ale też przytłaczające. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele. Ja byłam zbyt przerażona (tak PRZERAŻONA), a on zbyt zamyślony. Ale nie potrafiłam mu powiedzieć, żeby mnie zostawił.
Ostatnia lekcja dobiegała końca. Emily wysłała mi smsa, że skonfiskowali jej telefon na lekcji, a potem miała pogadankę z dyrektorem i rodzicami, dlatego nie było jej na lekcjach. To wiele wyjaśnia. Gdy skończyła się ostatnia lekcja i wychodziłam z klasy, Louis już tam na mnie czekał. Niepokojące było to, że zaczęłam się do tego przyzwyczajać.
- Jak tam historia? - zapytał.
- Omal nie zasnęłam. - Przewróciłam oczami.
- Pomyśl sobie, że w drugiej klasie jest jeszcze gorzej - powiedział z rozbrajającym uśmiechem.
- Marze o cofnięciu się co najmniej do przedszkola - westchnęłam idąc z nim do szafki. Dotarło do mnie, że rozmawiamy i to normalnie. To wszystko było zbyt pokręcone.
- Gdzie twoja przyjaciółka? - zapytał.
- Miała pogadankę i poszła po niej od razu do domu. A co?
- Nic, po prostu nie chce ucierpieć. - Zmarszczyłam brwi.
- Dlaczego miałbyś ucierpieć?
- Cóż… Do najmilszych i najdelikatniejszych to ona nie należy.
- Nie będę zaprzeczać - zachichotałam.
- Jak się czujesz?
- Słuchaj, rozumiem, że żałujesz tego co się stało, ale naprawdę nie musisz na siłę ze mną rozmawiać i udawać, że cię to wszystko obchodzi. Dziękuje za to, że wtedy mnie nie zostawiłeś, ale to wszystko nie jest konieczne i…
Podszedł do mnie tak blisko, że musiałam zadzierać nos wysoko do góry. W jego oczach dostrzegłam smutek i jakaś nienazwaną emocje. Sięgnął ręką do włosów i rozczochrał je jeszcze bardziej. Było to odrobinkę dziwne, bo na ogół jego włosy wyglądały jakby były wręcz z plastiku, takie idealne. Teraz były rozczochrane na wszystkie strony. Stwierdziłam z zaskoczeniem, że w takim wydaniu podobają mi się bardziej. Co nie zmienia faktu, że całe moje ciało kazało mi uciekać. Bo to wciąż był ten Louis Tomlinson, który mógł stać się powodem mojej śmierci. Mimo że miałam wrażenie, że ten Louis z dzisiaj to zupełne inna osoba.
- Obchodzi mnie to jak się czujesz. I chce z tobą rozmawiać. I to nie tylko dlatego, że chce naprawić swoje błędy - powiedział uciekając wzrokiem w bok.
- Przepraszam, po prostu jestem przyzwyczajona do spieprzania, gdy tylko cię widzę - burknęłam.
Zaczęłam iść w kierunku swojej szafki, gdy poczułam jak ktoś chwyta mnie za ramie. Wyrwałam się odruchowo, a moje serce przyspieszyło. Louis musiał zobaczyć przerażenie na mojej twarzy, bo przez jego twarz przemknął jakiś cień.
- Mogę cię podwieźć do domu? - zapytał.
- Mam już podwózkę - powiedziałam wdzięczna, że to prawda.
Jeśli mam być szczera to poczułam się jak tamtego wieczoru chwycił mnie za ramię. Co prawda nie wiem kto zrobił to wtedy przed wypadkiem, ale wspomnienia wróciły.
- W takim razie do jutra Linnie.
Uśmiechnął się krzywo i zniknął za rogiem gdzie miał swoja szafkę. Co ja bym dała, żeby wiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Przynajmniej święta teraz już czwórka nic mi nie zrobiła.
Wyszłam ze szkoły z ulgą zauważając, że pogoda zmieniła się diametralnie. Chmury stały się znacznie rzadsze, a gdzieniegdzie było nawet widać prześwity nieba. Już po chwili usłyszałam charakterystyczny dźwięk nadjeżdżającego motocyklu. Zaraz po nim pojawił się mój brat w skórzanej kurtce, bez kasku za to z groźną mina. Uwielbiał szpanować. Zatrzymał się z piskiem dosłownie metr przede mną. Przewróciłam oczami.
- Nie za wielkie wejście sobie zafundowałeś? - zakpiłam. Zdjął ciemne okulary i rzucił mi swoje słynne spojrzenie, którym na ogół podrywał dziewczyny.
- W sam raz dla kogoś takiego jak ja. - Uśmiechnął się. I ja jestem z tym narcyzem spokrewniona…
- Dzięki, ze przyjechałeś - odwzajemniłam uśmiech.
- Dla ciebie zawsze kopciuszku - zaśmiał się.
Nazywał mnie tak odkąd, gdy miałam dwanaście lat zgubiłam buta na przyjęciu urodzinowym znajomej naszej mamy. Wciąż nie wiem jak to zrobiłam. Ale mogę być pewna, że dzięki kochanemu braciszkowi w życiu o tym nie zapomnę. Podeszłam do niego i cmoknęłam w policzek. Podał mi kask. No tak, sam nie nosił, ale ja przecież muszę! Wrrr… Wsiadłam na tył motocyklu i mocno objęłam ramionami twardy brzuch Caleba.
- Pakowałeś? - zachichotałam.
- Dziewczyny lubią sześciopak. - Uśmiechnął się jak niegrzeczny chłopiec.
Po chwili ruszył i rozpędził się w kilka sekund do zdecydowanie niedozwolonej prędkości w mieście.
Odjeżdżając w stronę domu nie zauważyłam chłopaka przyglądającego nam się z daleka z gniewem w oczach.

środa, 26 lipca 2017

Chapter 4

Linnie

Rano obudził mnie budzik grający melodyjkę z ‘Piratów z Karaibów’. Gdy chciałam go wyłączyć szukając go po omacku prawą ręką strąciłam go z szafki. Upadł z głośnym łoskotem na ziemie. Wspominałam, że ten budzik był drogi i ciężki jak cegła? Bo był. Zanim go rozwaliłam.
Minęło kilka dni od wypadku i rodzice w końcu pozwolili mi przyjść do szkoły. Wcale się nie cieszyłam, ale nie chciałam ich naciągać. Z resztą i tak już miałam zaległości.
Głowa mnie bolała, wiec wzięłam Tylenol jak radziła pielęgniarka. Wstałam i poszłam się ogarnąć do łazienki starannie omijając wszystkie części budzika porozwalane po całej podłodze. Jak zwykle wzdrygnęłam się nieco spoglądając w lustro. Moje włosy rano wyglądały jak poskręcane siano. Miały jednak przydatną właściwość, a mianowicie wystarczyło raz przejechać po nich grzebieniem i już były proste niemal jak druty. Czemu nie mogły układać się w takie ładne fale? Nie. Sianko albo proste.
Umyłam twarz i pomalowałam się lekko, żeby zakryć zadrapania na twarzy. Przypuszczałam, że dzisiaj przyciągnę większą uwagę niż zwykle (na ogół zwracałam tylko uwagę Emily i nauczycieli, którzy się na mnie darli…wiem mam taaakie bogate życie towarzyskie) dlatego nałożyłam nawet trochę cienia na powieki. Efekt był natychmiastowy. Znów wyglądałam jak człowiek. Jeeej…
Poszłam się przebrać do pokoju. Dla równowagi dzisiaj padało, bo wczoraj była zaskakująco ładna pogoda. Dziękowałam Bogu, że dyrektor zniósł obowiązek noszenia mundurków i mogliśmy się ubierać jak nam się podobało. Zdecydowałam się na ciemne dżinsy i sweter w biało-czerwone paski. Do tego jakiś wisiorek, botki w kolorze kawy z mlekiem i czarny nieprzemakalny płaszczyk. Wzięłam torebkę i poszłam do kuchni się pożegnać.
Caleb siedział właśnie przy stole i wcinał płatki. Miał na sobie starą piżamę w gwiazdki. Podeszłam do niego i rozczochrałam mu włosy. Zmrużył oczy, ale za chwile uśmiechnął się słodko jak to tylko starszy brat potrafi. Niby 20-latek, a w środku dzidzia.
- Ogoliłbyś się - zachichotałam. Zrobił dumną minę. Był cały ubabrany, bo siedział obok krzesełka Xawka i miał wąsa z mleka, więc wyglądało to komicznie.
- Dziewczyny lecą na zarost.
- To ja nie chce wiedzieć z jakimi dziewczynami ty się zadajesz - parsknęłam.
- Phi! Podwiesić cię do szkoły? Wczoraj w nocy próbowałem motor i wciąż działa - mrugnął do mnie.
- Nie, umówiłam się z Emily. Ale jeśli to nie problem to marzyłabym o podwózce do domu po szkole - zrobiłam słodkie oczka.
- Jestem na twe rozkazy - zachichotał pod nosem.
- To cześć! - zawołałam do wszystkich i ucałowałam Grzdyla w czoło, bo było to jedyne miejsce nieubabrane kaszką.
Wyszłam z domu i pognałam do domu Emily. Rozstanie dobrze robiło mnie i mojemu bratu. Kiedyś kłóciliśmy się jak nienażarte psy, a teraz gdy widzimy się tak rzadko nie tracimy czasu na sprzeczki. W gruncie rzeczy jesteśmy kochającym się rodzeństwem. Problem pojawia się, gdy mamy ze sobą przebywać dłużej niż tydzień. Skryłam się pod daszek i zapukałam do drzwi. Otworzyła Emily, już ubrana. Jej brązowe loki wydawały się jeszcze gęstsze niż zwykle. Zaprosiła mnie do środka i zaczęła ubierać wierzchnią odzież.
- Myślisz, że dzisiaj przyjdą? - zapytała wkładając czarne, nieprzemakalne trampki. - Nie pojawili się ani razu od tego wszystkiego.
- Nie wiem. Wolałabym, żeby ich nie było, ale znając moje szczęście będą wszyscy co do jednego - westchnęłam. - Mogliby zmienić szkole. Albo kraj. Nawet planetę jeśli o mnie chodzi.
- Albo mózgi - dopowiedziała. Zachichotałam. - Jak się czujesz?
- W porządku. Wczoraj wieczorem przez przypadek naruszyłam jakąś ranę, ale nie bolało jakoś specjalnie. Pewnie dlatego, ze ból głowy zagłusza wszystko inne - mruknęłam. Spojrzała na mnie uważnie.
- Może wolisz jednak zostać w domu? Odprowadziłabym cię. - Sięgnęła po płaszcz.
- Nie, nie chce z siebie robić ofiary. A tak w ogóle to mówiłaś komuś o tym wszystkim?
- Nie przypominam sobie. Streściłam tylko trochę mamie, ale pominęłam szczegóły, które uznałam za zbyt osobiste.
- To znaczy? - zaczęłam się martwic. Mama Milki była plotkarą. Uroczą, ale jednak.
- Och, nie martw się przecież. Powiedziałam tylko, ze miałaś mały wypadek i musiałaś jechać do szpitala - przewróciła oczami.
- Trzymam cie za słowo Mils - zmrużyłam oczy.
- Z resztą i tak pewnie wszyscy wiedzą. To małe miasto.
Wiedziałam, że ma rację, ale łudziłam się, że nie dotarło to do wszystkich.
Wyszłyśmy w deszcz. Spieszyłyśmy się, żeby zbyt nie zmoknąć i już po 10 minutach byłyśmy przed szkołą. Zrobiłam się trochę nerwowa. Gdy tylko weszłyśmy do szkoły i zdjęłyśmy kaptury ludzie zaczęli się na nas gapić. Starałam się na nich nie patrzeć, ale było to nieco trudne. Poszłyśmy od razu do szatni. Zostawiłam tam swój płaszczyk i udałyśmy się do swoich szafek.
- Kto by pomyślał, że plotki tak szybko się roznoszą - mruknęła Emily biorąc potrzebne książki. - O  cholera! Nie odrobiłam maty! Zaś trzeba będzie poświecić biustem przed Adamsem.
- On przynajmniej jest młody. I przystojny. Trochę… nie dobra, cofam to - dodałam.
- Nie tak jak twój brat - zachichotała.
- Nie gadaj, że znowu będziesz na niego polować. - Wzniosłam oczy do nieba.
- W zasadzie to zamierzałam…święta piątka idzie. Tylko, że bez Louisa - szepnęła.
Odwróciłam się w stronę, w którą patrzyła. Miała racje. Szedł Liam, Zayn, Niall i Harry, ale nigdzie nie było widać Louisa. Poczułam, że wszystko się we mnie zaciska i gdyby ktoś się mnie teraz o coś zapytał to nie potrafiłabym wykrztusić nawet słowa. Nie mieli zadowolonych min. A to zapowiadało kłopoty. Po mojej głowie chodził pomysł zatrudnienia Caleba jako osobistego ochroniarza w zamian za ścielenie mu łóżka…nie…raczej się nie zgodzi. On wolałby po prostu skopać im tyłki, a nie bawić się w niańkę. Miałam ochotę schować głowę do szafki jak struś w piasek. Oczywiście od razu mnie zauważyli. Harry powiedział coś do reszty i się odłączył. Reszta poszła do przodu, a on podszedł do nas. Wydawał się troche niepewny.
- Czego Styles? - rzuciła moja przyjaciółka.
- Nie przyszedłem do ciebie…przypomnij mi jak się nazywasz? Chyba nie pamiętam - powiedział w charakterystycznym dla niego wolnym tempie.
- Emily, ale dla ciebie NawetNaMnieNieParzBoCiSkopieTyłek - warknęła.
- Dosyć długie imię. - Uśmiechnął się złośliwie.
- Moja przyszywana kuzynka od strony ciotki szwagra mojego dziadka była żydówką -powiedziała jakby to miało wszystko tłumaczyć. Spojrzał na nią z dziwnie i walczył z uśmiechem. Po chwili znowu odwrócił się w moją stronę.
- O co chodzi? - zapytałam chcąc mieć to już z głowy.
- Chciałem tylko powiedzieć, że jestem dupkiem. I że strasznie mi przykro, że stało się to co się stało. - Jego ręka sięgnęła do karku w nerwowym odruchu. Chłopak odchrząknął. - Tym razem przesadziliśmy. Nie wiem jak reszta, ale ja czuje się koszmarnie. W każdym razie zostawimy ciebie i NawetNaMnieNiePatrzBoCiSkopieTyłek w spokoju.
- Eee…ciesze się - powiedziałam niepewnie. Uniósł leciutko kąciki ust.
- Życzę ci powrotu do zdrowia.
Na odchodne mrugnął do mnie i posłał krzywy uśmieszek do Milki. Gdy zniknął już w tłumie uczniów spojrzałyśmy na siebie z szeroko otwartymi oczami.
- Czy Harry Styles właśnie cię przeprosił w swój ułomny sposób? - wydukała.
- Trudno to nazwać przeprosinami, ale na to wygląda… I zostawią nas w spokoju! - Ucieszyłam się.
- I zapamiętał moje imię - zmarszczyła brwi.
- A od kiedy to masz na imię NawetNaMnieNiePatrzBoCiSkopieTyłek? - Uniosłam jedną brew.
- Od kiedy Harry Złe Ciasteczko Styles je pamięta - zachichotała. Przewróciłam oczami.
- Przez niego prawie umarłam, pamiętasz? Dobra to ja idę na angielski.
- A ja poszukam czy mam tu coś do jedzenia…
Pomachałam jej  i z lekkim uśmiechem poszłam w kierunku swojej klasy. Dzwonek zadzwonił, gdy byłam około w połowie drogi. Przyspieszyłam i udało mi się zdążyć przed nauczycielem. Wszystkie oczy były skierowane w moim kierunku, gdy szłam na swoje miejsce. Starałam się je ignorować.
Usiadłam na swoim starym miejscu. Siedziałam od początku roku z Cassidy Bennet, ale w życiu z nią nie rozmawiałam. Tym bardziej zdziwiło mnie, że ta czarnowłosa piękność postanowiła się dziś do mnie odezwać.
- Hej Linnie. - Uśmiechnęła się. Zauważyłam, że ma dziwną bliznę pod okiem. Wcześniej się jej nie przyglądałam, wiec jej nie zauważyłam. Usiadłam na swoim krześle i odwzajemniłam jej uśmiech.
- Cześć Cassidy.
- Och, nie wiedziałam, że znasz moje imię. - Wyglądało to jakby fakt, że je jednak znam sprawił jej wielką przyjemność. Byłam zakłopotana.
- Siedzimy razem od początku roku, zdążyło mi się obić o uszy - mruknęłam.
- To cudownie! Bo przecież ty jesteś bohaterką i…
- Co takiego? - Omal nie spadlam z krzesła.
- No, postawiłaś się przecież świętej piątce! Powinni zrobić z tobą wywiad do gazetki szkolnej. Albo powinnaś napisać książkę! - ekscytowała się. Zrobiłam wielkie oczy. - To prawda, że przez ciebie omal nie wywalili ich ze szkoły? Byłaś tak blisko… Bo ja ich nie lubię. Jeden pobił kiedyś mojego brata, więc nie obchodzi mnie, że są przystojni choćby błagali mnie o randkę. - Odrzuciła swoje włosy na plecy jakby od niechcenia. – W każdym razie dobrze, że nic ci się nie stało. Pokazałaś im gdzie ich miejsce. Teraz nawet ich pieniądze im nie pomogą jak znowu coś zrobią.
- Ale ja tylko… - zaczęłam jej tłumaczyć.
W tym samym momencie nauczyciel zaczął lekcje. Po jakiś 10 minutach usłyszeliśmy głos pana dyrektora przez radiowęzeł. Pewnie znowu Emily coś narozrabiała. Była wzywana średnio codziennie do dyrektora.
- ‘Dzień dobry uczniowie, mówi wasz dyrektor. Proszę uprzejmie o nie roznoszenie nieprawdziwych bądź niesprawdzonych plotek po szkole i poza nią na temat ostatnich wydarzeń.’
Nastąpiła kilkusekundowa przerwa, a potem odezwała się główna sekretarka.
- ‘Linnie Hawkins proszona do gabinetu pana dyrektora…
Świetnie. Emily się upiekło, a ja musze tam zapylać.
- …a Emily Pierce do sekretariatu.”
Czyli jednak jej się nie upiekło. Niechętnie wstałam i mój wzrok odruchowo zatrzymał się na Cassidy. Dala mi znak, że trzyma za mnie kciuki. Uniosłam jeden kącik ust, ale w środku waliłam głową w ścianę. Matko święta ta laska była walnięta! Nie byłam żadną bohaterką!
Wyszłam z klasy. Gabinet dyrektora mieścił się na piętrze, niestety sekretariat był w innej części, więc nawet się nie spotkam z Emily. Bez sensu dawać te dwa pokoje tak daleko od siebie. Po szkole krążyły plotki, że dyrektor chciał mieć bliżej do toalety, bo ma problemy z trawieniem. Nawet nie chciałam wiedzieć ile jest w tym prawdy.
Postawiłam już stopę na pierwszym stopniu, gdy usłyszałam jak ktoś mnie wola. Odwróciłam się odruchowo. W moją stronę biegł Louis Tomlinson w o wiele lepszym stanie niż wczoraj w szpitalu. Jego włosy były postawione i ułożone w staranną fryzurę. Miał na sobie ciemne dżinsy i brązową bluzę. Zrobiłam się nerwowo. Ostatni raz widziałam go w szpitalu. A wolałabym nie mieć z nim do czynienia do końca życia. Tak samo jak z resztą świętej piątki.
- Hej! - powiedział, gdy już stanął obok mnie. - Gdzie idziesz? Jak się czujesz?
- Hej… - Zmarszczyłam brwi na dźwięk może nawet szczerej troski w jego glosie. - Do dyrektora, a czuje się wspaniale - rzuciłam sarkastycznie.
Uważnie mi się przyjrzał jakby sprawdzał mój stan. Wciąż miałam zadrapania na całym ciele i trudno było je wszystkie ukryć. Nie mówiąc już o usztywnieniu na ramieniu.
- A tak serio?
- Z ręką w porządku, ale głowa boli mnie od rana. Niezawodny Tylenol jak zwykle nie pomógł.
- Może pójdziesz do higienistki?
- Nie, dziękuje za troskę. Dlaczego udajesz, że ci na tym zależy? Idź do swoich kochanych przyjaciół - prychnęłam.
- To dlaczego mi na tym zależy, bo zależy, jest moja sprawa. I powiedziałem ci, ze zamierzam się zmienić. A zadawanie się z Liamem, Harrym, Niallem i Zaynem stałoby mi na przeszkodzie.
Weszliśmy na górę. Przystanęłam i przyjrzałam mu się uważnie. Lekko rozpraszały mnie jego oczy. W życiu nie widziałam oczu, które śmiałyby się w tym samym momencie, w którym cała twarz byłaby poważna.
- Nie gadaj, że ze świętej piątki zrobi się święta czwórka! - udałam, ze zaraz zemdleje. Ledwo powstrzymał śmiech.
- Beda musieli to przeżyć - uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
- Odprowadzę cie do dyra.
- Nie musisz.
- Ale chce.
- Słuchaj nie musisz być taki miły, żeby zadowolić własne sumienie - powiedziałam poważnie.
- Nie o to chodzi.
- Wiec o co?
- Musimy o tym rozmawiać? - spytał zrezygnowany.
- Jeśli tak strasznie nie chcesz to prosze bardzo. Ale wątpię żebyśmy mieli jakiekolwiek inne wspólne tematy - prychnęłam. - Poza tym nie zapominaj, że omal nie byłeś winny mojej śmierci. Nie wiem czy potrafię z tobą normalnie rozmawiać.
Został na chwile w tyle i już myślałam, że sobie poszedł, ale po chwili znowu szedł obok mnie. Włożył ręce do kieszeni i spuścił głowę w dół.
- Czemu cię wezwali?
- No nie wiem może dlatego, że ostatnio leżałam w szpitalu, bo napadła na mnie piątka idiotów? - powiedziałam sarkastycznie. Szczerze mówiąc nie wiem skąd we mnie tyle pokładów odwagi. To nie było w moim stylu. A już na pewno nie spodziewałam się, że mogłabym o tym wszystkim tak spokojnie rozmawiać. Może to Tylenol tak na mnie działa. Przez ostatnie dni mogłam przekroczyć zalecaną dawkę. Może się naćpałam, prychnęłam w myślach.
- Aaa… Coś w tym jest - mruknął zgaszony.
- Nie było cię na pierwszej lekcji?
- Nie.
- Dlaczego?
- Musiałem rozmawiać z psycholożką - burknął.
- Aha – mruknęłam tylko. - Harry mnie dzisiaj przeprosił - wypaliłam.
- Co? - zdziwił się i przystanął, chyba z wrażenia.
- Trudno to w zasadzie nazwać przeprosinami - dodałam po krótkim zastanowieniu. - Ale był miły.
- To średnio w jego stylu - uniósł brwi.
- Wiem. Ale w twoim stylu nie jest gadanie z pierwszoroczniaczką bez podstawiania jej nóg i wyzwisk.
- Coś w tym jest - mruknął. - Może on też się otrząsnął?
- A ty to zrobiłeś?
Przystanęliśmy przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Przeczesał nerwowo włosy. Spojrzał mi w oczy z lekkim wahaniem. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej w obronnym odruchu. Stał bardzo blisko mnie, naruszał moją przestrzeń osobistą przez co czułam się nieco nieswojo. Zwłaszcza, że jeszcze niedawno na taki kontakt z tym konkretnie chłopakiem zwiewałabym dalej niż widzę. Właściwie to dalej wywoływał. Po prostu teraz starałam się zwalczyć ten odruch.
- Nie oczekuje, że od razu zamierzasz mnie polubić albo chociaż przestaniesz nienawidzić, ale chce naprawić swoje błędy. - Chciałam już coś powiedzieć kiedy coś mi przerwało.
- Zostaw ja w spokoju frajerze! - zawołała Emily z drugiego końca korytarza. Spojrzeliśmy na nią. Miała uniesiona pieść jakby mu groziła. - Spieprzaj na drzewo wcześniaku!
Mina chłopaka była bezcenna. Spojrzał na mnie po raz ostatni, odwrócił się i poszedł zapewne w kierunku swojej klasy.
- Naprzykrzał ci się? - spytała robiąc groźną minę.
- Nie… W zasadzie zachowywał się prawie normalnie - wzruszyłam ramionami. - Co ty tu robisz? Twoja klasa jest na drugim końcu szkoły.
- No właśnie.
- He?
- Musze iść do dyrektora, bo pewnie zaraz znowu mnie wezwą.
- Dobra, to ja wracam na lekcje.
Zapukałam trzy razy jak wymagało tego dobre wychowanie. W życiu nie byłam w gabinecie dyrektora dlatego zdziwił mnie przepych jaki tu panował. Brakowało tylko lokaja, prychnęłam wewnętrznie. Już wiem na co szły te wszystkie pieniądze, które rodzice świętej piątki dawali w zamian za szkody, które tamci wyrządzali uczniom i nauczycielom.
- Dzień dobry panie dyrektorze. Wzywał mnie pan - oznajmiłam grzecznie.
Spojrzał na mnie znad czytanych dokumentów. Upił trochę kawy i odchylił się na fotelu.
- Dzień dobry panno Hawkins. Proszę usiąść.
Wykonałam posłusznie jego polecenie.
- Jak tam ręka?
- Dobrze.
- Głowa?
- Trochę pobolewa, ale nie jest tak źle.
- Stan psychiczny?
- Eee…w porządku.
- Czy nasi ‘złoci’ chłopcy cię przeprosili?
- Dwóch z nich - Louis i Harry.
- Czy zależy ci na słownych bądź pisemnych przeprosinach od reszty?
- Nie za bardzo - mruknęłam. Spojrzał na mnie podgryzając końcówkę długopisu.
- W takim razie możesz już sobie iść. Chłopcy dostali po nosie i raczej nie będą ci już ‘dokuczali’. -Następnym razem policja po prostu ich zgarnie i nikt nie będzie mógł im pomóc kiedy wylądują w poprawczaku. A wystarczy tylko jedno przewinienie i polecą. Miłego dnia panno Hawkins.
- Nawzajem panie dyrektorze. Do widzenia.

poniedziałek, 24 lipca 2017

Chapter 3

Linnie

Po około godzinie, która dłużyła mi się niemiłosiernie przyszli moi rodzice. Mama przyniosła mi ubranie - bordową, lekko za dużą bluzę z białym napisem, biały podkoszulek, czarne rurki i jakieś trampki, o których istnieniu zdążyłam zapomnieć. Ubrałam się szybko i związałam włosy w coś co miało być koczkiem, ale nie wyszło. W drodze do domu, gdy rodzice dali mi mój telefon niemal zakrztusiłam się kiedy zobaczyłam 38 nieodebranych połączeń. W tym więcej niż 20 było od nieznanych numerów. Najczęściej jednak powtarzał się kontakt ”Emily”. Oddzwoniłam do niej szybko. Odebrała po piątym sygnale.
- Linnie?! Boże tak się martwiłam! Czekałam na ciebie pod kinem, a ty nie odbierałaś i twoi rodzice się natychmiast rozłączali i o mój Boże myślałam już, że nie żyjesz albo coś takiego, a jeszcze po szkole chodzą jakieś plotki, że święta piątka cię napadła, a ich dzisiaj nie ma w szkole, żeby temu ewentualnie zaprzeczyć! To prawda? Jesteś w szpitalu? - Jak zwykle mówiła za dużo i za szybko.
- Mils…
- Mam się urwać ze szkoły? Bo wiesz dla mnie to nie problem, skończy się co najwyżej na kozie. A i tak muszę codziennie do niej chodzić, wiec tego nawet nie odczuje. Gdzie jesteś?
- Mils, spokojnie. Po pierwsze nie jestem już w szpitalu tylko z niego wracam. Po drugie uspokój się i nawet nie próbuj mi się urywać ze szkoły. A po trzecie wszystko jest w porządku…chyba, a całej reszty dowiesz się jeśli przyjdziesz do mnie po szkole.
- ALE JAK TO BYŁAŚ W SZPITALU?! CO TAM SIĘ DO CHOLERY STAŁO?
- Mils… - Musiałam wziąć głęboki wdech.
- Dobrze już się zamykam. Ale nic ci nie jest?
- Wszystko jest w porządku Emily, wracaj na lekcje - powiedziałam.
- No dobrze, i tak zaraz się ktoś skapnie, że nie miałam pilnej potrzeby w toalecie i wyszłam z klasy z innego powodu…
- Jasne Emily. Do zobaczenia potem.
- Cześć! O pan dyrektor…jak miło tu pana widzieć…jak tam pana prostata? - Usłyszałam jeszcze zanim się rozłączyła.
Zachichotałam. Gdyby nie urok tego porąbańca to pewnie już dawno by ja wyrzucili ze szkoły. A tak ma tylko koze…zawsze.
Zajechaliśmy pod dom. I nagle coś do mnie dotarło. To Louis musiał do mnie szeptać, gdy traciłam kontakt z rzeczywistością. Oddałabym wiele, żeby wiedzieć co takiego wtedy powiedział.
- W porządku Linnie? - zapytała mnie zatroskana mama.
- Tak, chyba tak.
Przywołałam na twarz marną parodie uśmiechu. Na szczęście mama się nabrała. Wysiadłam z auta i podążyłam za rodzicami. Ojciec otworzył drzwi do domu. Popołudnie minęło mi szybko, głownie na niańczeniu młodszego brata Xawera i dzwonieniu do babci, dziadka, ciotki, kuzyna, brata, wuja, dalekiej kuzynki i prababci z próbami uspokojenia ich. Caleb i tak się uparł jak zawsze i powiedział, że za 3 godziny będzie na lotnisku. Posiadanie brata daleko za oceanem w Yale było czasem przytłaczające. To był jego drugi rok, a ja bardzo za nim tęskniłam. W sumie to cieszyłam się, że przyjeżdża, bo nie widziałam go już od paru miesięcy, ale głupio mi było, że z mojego powodu opuści tyle ważnych zajęć na uczelni.
Pognałam do łazienki. Zawinęłam lewą rękę w folie tak jak mi mówiła pielęgniarka, żeby ie zamoczyć bandaży. Wzięłam prysznic, a potem z pomocą mamy umyłam włosy. Rozczesałam je i jak zwykle przeklinałam w myślach to, że już po chwili były niemal idealnie proste. Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć kręcone. Chociaż może bez przesady, bo Emily miała tak kręcone włosy, że ostatnio spędziła całą lekcje na zastanawianiu się kiedy je ostatni raz czesała. W końcu doszła do wniosku, że to musiały być święta Bożego Narodzenia. A teraz kończy się kwiecień. Ale fale to bym chciała mieć.
Nagle otworzyły się drzwi do mojego pokoju. Do środka wbiegł mój pies Szczęściarz, który mimo, że miał już prawie półtora dekady wciąż zachowywał się jak szczeniak. Tata mówi, że następnemu psu damy na imię Zgon. Chyba za dużo przebywa z wujkiem, bo udziela się mu jego beznadziejne poczucie humoru
- Linnie, jadę po Caleba na lotnisko - powiedział mój ojciec.
- Aha, kiedy wrócisz?
- Myślę, że koło 21 już będziemy.
- W porządku. - Uśmiechnęłam się drapiąc Szczęściarza za uchem.
Odwzajemnił uśmiech i wyszedł z pokoju. Ciekawe kiedy atmosfera w moim domu wróci do normalnej. Bo nie, moi rodzice potulni jak psinki to nie była norma. Ale na razie była to miła odmiana.
Było już coś po 17 kiedy usłyszałam pukanie do drzwi wejściowych. Miałam pokój na parterze, wiec słyszałam takie rzeczy. Mama była chyba na górze, wiec sama poszłam otworzyć. Za drzwiami ujrzałam nieźle zdyszaną Emily.
- Boże, wpuść mnie! - histeryzowała.
Spełniłam jej ‘życzenie’. Zamknęłam za nami drzwi i spojrzałam na nią pytająco. Miała problemy ze złapaniem oddechu.
- Tam był…tam… Nienawidzę wściekłych kotów!
- Taaak… Świetnie cię rozumiem - powiedziałam z miną znawcy. Zachichotała na ten widok.
- Mamo! Emily przyszła!
- Cześć Emily! - krzyknęła moja mama z głębi domu.
- Dzień dobry! - wydarła się moja przyjaciółka.
Jej gardło miało bardzo wysoki poziom głośności. Na wf-ie na ogół starałam się być w przeciwnej drużynie, bo to oznaczało, że byłam daleko od niej i jej dzikiego wrzasku. Nie żeby to jakoś specjalnie pomagało.
- Rozbierz się i chodź do pokoju.
- Do naga?
Uniosła jedną brew. Pacnęłam się w czoło. Postanowiłam tego nie komentować, bo na ogół kończyło się to jeszcze gorzej.
Poszłam do kuchni i nalałam soku do szklanek, a także wyjęłam ciasteczka. Teraz tylko pytanie jak zamierzałam to zanieść przy użyciu jednej ręki. W końcu wpadłam na genialny pomysł z tacką i niczym prawdziwa kelnerka wylałam polowe soku na ziemie. Świetnie. Niech żyje koordynacja ruchowa! W końcu w jako tako znośnym stanie postawiłam tackę na biurku. Emily od razu sięgnęła po ciastko. Czasami się jej boje. Kiedyś zjadła całe dwie tabliczki czekolady na raz, bo jak to powiedziała ‘nudziło jej się’. A najlepsze jest to, że wcale nie jest gruba. Jest szczupła wbrew temu, że je tyle ile jakiś niewyżyty drwal. W sumie to tak się też czasem zachowuje…
- O ludzie, twoja ręka! I wszystko właściwie! Czemu jesteś cała poobijana?! Opowiadaj od samego początku co się stało!
Usiadłam i zaczęłam mówić. Zaczęłam od momentu kiedy się rozstałyśmy, o tym jak się czułam, gdy zobaczyłam ich na korytarzu, a potem o tym jak szłam do kina i znowu ich spotkałam, jak uciekałam, jak wpadłam pod samochód, jak obudziłam się w szpitalu i dowiedziałam się, że Louis ze mną został i zawiadomił pogotowie, a także o tym, że przesiedział całą noc, żeby tylko ze mną porozmawiać, na koniec streściłam jej nasza rozmowę.
- O w dupe. - Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. - Nie wierze, że Tomlinson postanowił się nawrócić. I nie wierzę, że prawie umarłaś, a ja w tym czasie kupowałam żelki!
Prawie wybuchła płaczem. Natychmiast ją przytuliłam. Ona rzadko się załamywała i wiedziałam, że nie będzie potrafiła poradzić sobie z takimi emocjami. Długo ją uspokajałam i mówiłam, że wszystko jest w porządku. I tak nie sądzę, żeby mi uwierzyła i pewnie przez najbliższe dni będzie mnie traktować jak lalkę z porcelany.
Resztę wieczoru spędziłyśmy oglądając  horrory. Pod koniec ja umierałam ze śmiechu, a Milka ze strachu. Przed 21 musiałyśmy się już pożegnać, bo mój tata i brat mieli niedługo przyjechać. Umówiłyśmy się, żeby pójść jutro rano razem do szkoły. Pół godziny później przyjechał Caleb z tatą. Powiedział, że zostanie, aż do niedzieli czyli cale 4 dni plus dzisiejszy wieczór! Nasze spotkanie nie obyło się bez płaczu i gróźb Caleba, że pozabija tych chłopaków. W tym momencie matka pacnęła go po głowie. Pod tym względem przypominała mi moja daleka kuzynkę Elizę, która robiła to każdemu średnio co minutę. Ja byłam wyjątkiem i cierpiałam tylko co 5 minut. Ale w gruncie rzeczy to ta kuzynka była naprawdę fajna. Szczególnie wtedy, gdy miała rękę unieruchomioną w gipsie.
W końcu około 23 mogłam iść wreszcie spać. Trochę piekła mnie ręka, ale jakoś nie spieszyło mi się zaglądać pod bandaż, żeby sprawdzić czy się coś przypadkiem nie rozdrapało. Zapadłam w spokojny sen.

niedziela, 2 lipca 2017

Chapter 2

Linnie

Poczułam drażniący nos smród środków dezynfekujących. Intensywne światło wkradało się do moich przymkniętych oczu. Uchyliłam powoli powieki. Przez chwilę nic nie widziałam, bo tak bardzo kręciło mi się w głowie. W końcu obraz przestał skakać. Ujrzałam biały pokój. Poczułam lekkie przerażenie. Spojrzałam w dół na swoje ciało w łóżku. Lewą rękę miałam całą pozawijaną w bandaże. Czułam ból w każdej komórce swojego ciała.
Szpital.
- M… - Mój głos był zachrypnięty, wiec odchrząknęłam. - Mamo?
Po chwili do środka weszła starsza pielęgniarka uśmiechając się pocieszająco. Próbowałam sobie przypomnieć co się stało, ale głowę miałam ciężką jak kamień i nie mogłam się skupić.
- Jak się mamy? - zapytała kobieta miłym głosem.
- Bywało lepiej - mruknęłam. Mój głos brzmiał strasznie słabo. Dźwięki ledwo wydobywały się z mojego gardła. - Co mi dokładnie jest?
- Przemieszczenie barku, ale tym lekarze zdążyli się zająć i jest nastawiony, masz mnóstwo ran na lewej ręce, uderzyłaś się w głowę, ale nie ma wewnętrznych uszkodzeń. Będziesz musiała się tylko faszerować Tylenolem przez najbliższy tydzień. Poza tym jesteś po prostu mocno poobijana. Miałaś dużo szczęścia - mrugnęła do mnie.
- O ludzie. A to co mi się stało? - spytałam nieco bardziej ożywiona niż wcześniej.
- Wpadłaś pod samochód - powiedziała pielęgniarka współczującym tonem.
O cholera.
W tym momencie wszystko do mnie dotarło i poczułam jak wypełnia mnie nienawiść. To przez tych kretynów. Przez nich omal nie umarłam. Pielęgniarka zobaczyła chyba przerażenie na mojej twarzy, bo zaczęła mnie uspokajać.     
- Nie musisz się niczym martwic. Ci niemądrzy chłopacy dostali swoją nauczkę. Może nie zostaną wydaleni ze szkoły, ale chociaż podobno było blisko. Najmniej dostało się temu, który nie uciekł tylko został z tobą i zadzwonił po pogotowie. Był nawet na tyle uparty, żeby przyjechać tu z tobą karetka! Przynajmniej miał resztki przyzwoitości, nie to co tamci tchórze - zdenerwowała się.
- Jak to? Kto został?
Czy ta nieco nadpobudliwa pielęgniarka mówiła prawdę? A jeśli tak to, który ze świętej piątki ze mną został? Stawiałam na Harrego, który był chyba najmniejszym złem w tej paczce, bo tylko grał na twoich uczuciach, to się da przeżyć.
- To było coś na ”L”…
- Liam?
- Nie… Coś podobnego. Daj mi pomyśleć…
- Louis? - Otworzyłam szeroko czy.
- Tak! Louis. Louis Tomlinson.
Nie chciałam na razie myśleć o tym dlaczego to zrobił. To sprawiało, że myślałam o nim trochę cieplej, a on na to nie zasługiwał. Nawet jeśli na własnych rękach zaniósłby mnie do tego durnego szpitala! Tak czy siak był tego częścią i omal nie przyczynił się do mojej śmierci.
- Zaraz, to znaczy, że Louis przyznał się do wszystkiego i ich wkopał? - Uniosłam brwi. Od kiedy to Tomlinson miał coś takiego jak honor i odwagę, żeby szkodzić swoim cudownym przyjaciołom?
- Tak, powiedział wszystko policji. Przez to też kierowca samochodu nie będzie miał takich problemów. Chłopak przyznał, że to oni praktycznie wepchnęli cię na tą ulicę, więc to jest przede wszystkim ich wina, bo kierowca nie mógł tego przewidzieć. I całe szczęście. Niewinny człowiek miałby jeszcze problemy przez takich wandali.
- A moi rodzice?
- Och, właśnie! Zostali na całą noc, teraz są na dole, pewnie poszli cos przekąsić. Zawołam ich do ciebie.
- Dziękuje.
Gdy była już przy samych drzwiach odwróciła się i zrobiła poważną minę.
- Czy tego chłopaka też tu potem przyprowadzić? - zapytała.
- Louisa? On tu jest? – Nie mogłam być chyba bardziej zaskoczona. Co on tu do cholery robi? Miałam wrażenie, że ktoś go podmienił albo się pomylił. To nie może być ten Louis, którego boi się cała szkoła.
- Tak. Spał całą noc na jednym z tych okropnych krzeseł na korytarzu, które powinni już dawno temu wymienić. Powiedział, że nie wyjdzie stad dopóki się nie obudzisz. Uparty łobuz - wzdrygnęła się.
- To ja się zastanowię czy chce go widzieć - powiedziałam niepewnie.
- Dobrze słonko - uśmiechnęła się do mnie ciepło.
Wyszła zostawiając mnie i moje kabelki w samotności. Byłam oszołomiona. Dlaczego Louis został? Przecież mógł uciec jak reszta? Dlaczego tu siedzi od tylu godzin? Rozmyślania przerwał mi dźwięk otwieranych drzwi. Do środka weszła moja rozhisteryzowana mama z sińcami pod oczami, a za nią tata blady jak ściana, ze zmęczonym uśmiechem.
- Kochanie, jak się czujesz?
Mama usiadła po mojej prawej stornie, a tata po lewej. Moja rodzicielka trzymała mnie za rękę, a ojciec pocałował w policzek.
- Nie najgorzej - mruknęłam.
- Tak się o ciebie martwiliśmy! - Była bliska płaczu. - Caleb tak bardzo się przejął, że wsiadł w pierwszy samolot i będzie na lotnisku za jakieś 4 godziny.
- Nie żartuj mamuś, naprawdę? Boże, straci przeze mnie tyle zajęć! - przejęłam się.
- Słonko, uwierz mi, że jesteś warta opuszczenia paru nudnych wykładów z jeszcze nudniejszymi wykładowcami. - Ojciec pogłaskał mnie po włosach.
- Ale…
- Żadnego, ‘ale’. Ciesz się, że masz takiego brata kochanie, a nie marudź. Mój to nawet na własny pogrzeb by nie przyszedł - prychnęła. Zachichotałam.
- Widzę, że ci się już polepsza - mrugnął do mnie tata. - Będziesz mogła wyjść już po południu, słonko.
- To dobrze - uśmiechnęłam się.
- Pojedziemy do domu i przywieziemy ci ubrania na przebranie. Jakieś specjalne życzenia? - zapytała mnie mama wstając i poprawiając wymięty żakiet.
- Nie mamo - powiedziałam.
- Dobrze, trzymaj się kochanie. - Pocałowała mnie w czoło.
- Będziemy za ponad godzinę słonko.
Ojciec mrugnął do mnie na pożegnanie i otworzył mamie drzwi. Chwile później zostałam sama. I zaczęłam myśleć. Znowu to jedno słowo tłukło mi się po głowie. ‘Dlaczego?’. Podniosłam się na łóżku niemal do pozycji siedzącej. Drzwi się otworzyły, a zza nich wychyliła się pielęgniarka.
- Chcesz z nim porozmawiać? - zapytała. Zastanowiłam się przez krótką chwile. Może lepiej jeśli będę miała to za sobą. W szkole nie chcę na niego nawet patrzeć, a już tym bardziej rozmawiać. Lepiej mieć to za sobą póki czuje do niego jakieś śladowe ilości wdzęczności.
- Dobrze, niech wejdzie - westchnęłam.
Znowu zostałam sama. Po chwili ktoś nieśmiało zapukał. Przygotowałam się psychicznie na tą rozmowę i mruknęłam ‘proszę’.
Do środka wszedł Louis w stanie w jakim go w życiu nie widziałam. Jego włosy były rozczochrane i nie to nie był artystyczny nieład - to był po prostu nieogar. Miał głębokie sińce pod oczami, ubranie całe wygniecione i wymięte. Wyglądał jak wrak, a nie najpopularniejszy uczeń w szkole. Stanął na środku nie bardzo wiedząc co dalej zrobić.
- Hej - powiedział cichutko
Nie odpowiedziałam
Wskazałam mu fragment lóżka, na którym dopiero co siedział jeden z moich rodziców. Postanowiłam, że ułatwię mu to chociaż odrobine, a widząc, że ten gest trochę go ośmielił poczułam zadowolenie.
- Dlaczego zostałeś? - rzuciłam prosto z mostu nie bawiąc się w uprzejmości. Spojrzał na swoje dłonie.
- Bo…chodzi o to, że…ja… - jąkał się. W życiu nie spodziewałam się, że dożyje dnia, w którym Louis Tomlinson nie będzie potrafił się wysłowić.
- Wykrztuś to.
- Nie wiem. Nie wiem dlaczego zostałem. Ja po prostu… Gdy zobaczyłem jak auto w ciebie uderza poczułem takie przerażenie, że nie potrafiłem się ruszyć. Chłopaki uciekli prawie natychmiast, ale ja nie potrafiłem. Myślałem, że nie przeżyłaś uderzenia. Podbiegłem do ciebie i zobaczyłem, że wciąż oddychasz, ale wokół było tyle twojej krwi… - Wzdrygnął się. - Zadzwoniłem po karetkę. Szybko przyjechali, ale musiałem się z nimi zabrać, bo inaczej wyrwałbym sobie chyba wszystkie włosy z nerwów, gdybym musiał siedzieć w domu nie wiedząc czy wszystko z tobą w porządku. Tak bardzo mi przykro! Przepraszam cie…
Potrzebowałam chwili, żeby przetrawić jego słowa. A wiec jednak nie był do końca taki zły. Przypomniałam sobie jednak dlaczego tu leże i moja mina znów przybrała surowy wyraz.
- Jestem takim kretynem. Ty byłaś taka przerażona, a nas to bawiło. Prawie cię zabiliśmy. - Ukrył twarz w dłoniach.
- Chyba to dla ciebie nie nowość, że ludzie się ciebie boja - prychnęłam.
- Nie, ale… Ale to jest coś zupełnie innego. To była przesada. Z powodu naszej głupoty mogłaś stracić życie. Bo wypiliśmy za dużo i żyliśmy od zawsze w przekonaniu, że wszystko nam się należy i jesteśmy lepsi od innych. Chce się zmienić. Tak wiem, że to brzmi głupio i ckliwie jak z taniej komedii romantycznej, ale ja naprawdę chce to zrobić. Chce żebyś mi wybaczyła.
- Nie wiem, czy to możliwe Tomlinson. Nie jestem mściwa, ale w tym przypadku chyba mnie rozumiesz. Poza tym wątpię w to, że nagle w cudowny sposób zacznie ci zależeć na innych i przestaniesz być takim dupkiem - powiedziałam, nie wiedząc skąd we mnie tyle odwagi.
- Wynagrodzę ci to Linnie, zobaczysz. - W jego oczach dojrzałam niemą obietnice.
- Zobaczymy. Pewnie już jutro o wszystkim zapomnisz i tym razem ktoś inny wyląduje w szpitalu. Tylko może ten ktoś nie będzie miał tyle szczęścia co ja. - Wzdrygnęłam się.
- Obiecuje, że tak nie będzie. Zmienie się.
Wstał i pożegnał się słabym uśmiechem. Nawet nie miałam ochoty go odwzajemniać.

sobota, 1 lipca 2017

Chapter 1

Linnie
Zaczęłam się stresować jeszcze zanim weszłam do sali chemicznej. Zajęcia dodatkowe z chemii przy moim niepojętnym antychemicznym mózgu  były jeszcze gorsze przez to, że Louis Tomlinson na nie chodził. Chociaż nie wiem po co skoro był geniuszem chemicznym i gdyby tylko chciał mógłby wysadzić szkołę tylko przy użyciu zestawu ‘młodego chemika’. Louis należał do tak zwanej „świętej piątki” w mojej szkole. Byli to najpopularniejsi i najbogatsi chłopacy w szkole. Potrafili uprzykrzyć ci życie bardziej niż całe zło świata. I zawsze wszystko uchodziło im na sucho, bo ich ojcowie płacili krocie za milczenie nauczycielom i rodzicom poszkodowanym. Inaczej pewnie by już siedzieli w poprawczaku.
Znając Louisa i moje szczęście dzisiaj przed dzwonkiem udowodni słuszność swojej wysokiej pozycji w świętej piątce. Gdy weszłam do sali on tam już siedział.
A i należałoby wspomnieć, że cała piątka wygląda jak greccy bogowie. Bo przecież sam fakt, że byli tymi złymi nie wystarczył. Jeszcze dodatkowo musiały na nich lecieć wszystkie te wariatki, które lubiły niegrzecznych chłopców. Czyli jak się okazuje niemal cała żeńska część szkoły.
Błagając w duchu o niewidzialność przemknęłam do ostatniej ławki. Emily, moja przyjaciółka już tam na mnie czekała. Przywitałam się z nią serdecznie, a chwile potem zadzwonił dzwonek na lekcje. Do sali wszedł nauczyciel, który do złudzenia przypominał gajowego w Hogwarcie, więc wszyscy nazywali go po prostu Hagrid. Sądzę, że niektórzy nawet nie wiedzieli jak naprawdę ma na nazwisko.
- Dzień dobry uczniowie. - Jego głos jak zwykle zadziałał na mnie lepiej niż leki nasenne. - Dzisiaj będziemy…
Dlaczego, gdy on mówił to słyszałam tylko ‘bla bla bla bla’?
Spróbowałam się skupić. Przesunęłam leniwie wzrokiem po całej klasie. W pierwszej ławce siedział Louis i Harry. Zastanowiło mnie to co ten drugi tu robi, bo widziałam go pierwszy raz na zajęciach. Gorzej być nie może.
Nagle Styles odwrócił się w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały. Oblałam się rumieńcem i spuściłam wzrok. Zanim jednak to zrobiłam zdążyłam zauważyć cień zadowolenia na jego twarzy. Dupek. Rumieniłam się przez większość czasu, a nie przez jego ‘nieodparty urok’, o którym był tak święcie przekonany.
- Ej! Ziemia do Linnie! Robimy doświadczenie! Nie gadaj, że znowu odpłynęłaś…
Moja przyjaciółka przewróciła oczami. Wzruszyłam ramionami. Zdarzało mi się to często, więc nie było sensu protestować.
Dziewczyna zaczęła wybierać odpowiednie probówki z zestawu przygotowanych już wcześniej przez Hagrida substancji. Ja tylko przyglądałam się jej poczynaniom robiąc odpowiednio mądrą minę. Miałam nadzieje, że nauczyciel się na to nabierze. Nasza probówka zaczęła parować. Rozejrzałam się dookoła. Efekt był identyczny jak u reszty klasy.
- Dobrze, a teraz dodacie nieco substancji E, żeby zaobserwować jak zawartość waszej probówki przestaje dymić i przybiera charakterystyczny kolor… Nie Jameson, nie można tego pić - prychnął w odpowiedzi na pytanie Evana, który był na trzecim roku.
Emily sięgnęła po probówkę E i przygotowała się do połączenia tego wszystkiego. Mój wzrok przez przypadek zjechał na Louisa. Był odwrócony w naszą stronę, a na twarzy miał złośliwy uśmieszek. Wyglądał jakby na coś czekał tylko…
- Emily!
Było już jednak za późno. Nasza substancja zaczęła bulgotać, a z probówki zaczęło się wydobywać coś na kształt piany. Emily odrzuciła ją gwałtownie. Ta stłukła się na ziemi, a podłogę zaczęła pokrywać ciecz w całkowicie innym kolorze niż powinien nam wyjść. Do tego śmierdziała wstrętnym chemicznym zapachem. W klasie zrobiło się zamieszanie. Nauczyciel kazał nam wyjść. Obeszłam dokładnie mokra plamę na posadzce i zatykając nos wyszłam za reszta klasy. Zauważyłam tylko jak Harry i Louis przybijają sobie piątkę. Wiedziałam, że coś jednak zrobi. Nie mógłby się powstrzymać chociaż raz. Pewnie podmienił substancje. Nie mam pojęcia co wszyscy w nim widzą.
- Boże Linnie tak bardzo przepraszam, byłam pewna, że tam pisało E… - tłumaczyła się nerwowo moja przyjaciółka.
- To nie twoja wina. Tomlinson cos majstrował przy naszych probówkach - powiedziałam wściekła. Nawet nie próbowała udawać zdziwionej.
- Skąd wiesz? - zapytała tylko.
- Widziałam jak Tomlinson patrzy na nas złośliwie, gdy tylko Hagrid kazał nam połączyć to co już zrobiliśmy z substancją E. A po wyjściu z sali przybili sobie piątkę z Harrym.
- Jesteś czasami przerażająco spostrzegawcza. Albo… - Jej oczy błysnęły złowrogo.
- Albo co? - uniosłam jedna brew.
- Albo po prostu śledzisz Tomlinsona wzrokiem, bo ci się podoba! - oświadczyła rozbawiona.
- Ciszej! Chciałby, żeby taka dziewczyna jak ja zwróciła na niego uwagę. To pajac. A pajac zawsze będzie tylko pajacem. Nawet jeśli będzie seksowny. - Wzruszyłam ramionami.
- Uważasz, ze Louis jest seksowny? - Uśmiechnęła się triumfująco.
- To jest tylko obiektywna ocena!
- Jasne. - Przewróciła oczami.
- Wiesz, że podoba mi się Jake. Tomlinson mu do piet nie dorasta - zaczęłam się bronić chłopakiem, w którym zadurzyłam się już w pierwszym semestrze.
- A kiedy zamierzasz mu to powiedzieć?
- Planowałam tak około nigdy - prychnęłam.
Ta wzniosła oczy do nieba. Dopiero teraz zauważyłyśmy, że wszyscy się już rozeszli. Emily pożegnała się ze mną serdecznie i poszła do kozy, bo jak zwykle musiała komuś napyskować. Popełniała samobójstwo za samobójstwem jeśli chodzi o relacje z nauczycielami. Ale jakoś nigdy się tym nie przejmowała. Za to na mnie nauczyciele patrzyli z dystansem, bo obawiali się, że jestem taka sama. Trudno było o dwie tak różne osoby jak ja i Emily, ale jak miałam im to wytłumaczyć?
Poszłam do wyjścia, gdy odzyskałam swoją torbę. Gdy znalazłam się już na korytarzu na którego końcu były drzwi wyjściowe zobaczyłam najgorszy z możliwych widoków. Święta piątka w na tym samym korytarzu. Właśnie wychodzili, gdy usłyszeli moje kroki i odwrócili się zsynchronizowani jak w horrorze. Przypomniały mi się wszystkie okropności jakie o nich słyszałam, a także to czego już byłam świadkiem i czego zdążyłam doświadczyć podczas 8 miesięcy chodzenia z nimi do szkoły. Miałam przerywane.
- Hmm… My się chyba jeszcze nie znamy - powiedział Harry swoim niskim pociągającym głosem, który doprowadzał dziewczyny do szaleństwa. Był przystojny, to prawda. Ale nie kręcili mnie chłopacy, którzy zaliczyli połowę szkoły. To było obleśne.
- Nie, to ją i jakąś laskę oblaliśmy ostatnio wodą przed zajęciami fizycznymi. - Uśmiechnął się Liam zapewne przypominając sobie to zdarzenie. Mnie za to wcale nie było do śmiechu.
- Właśnie! - Zayn zarechotał. - To była taka wspaniała zabawa. Może zabawimy się znowu? Masz na imię…Linnie prawda?
Nie zdołałam wykrztusić chociaż słowa. Najgorsze było to, że nigdy nie wiadomo na co aktualnie mieli ochotę. Mogło skończyć się na wyzwiskach, a mogło… Przełknęłam ślinę.
- Taka ładniutka dziewczynka, pobawimy się? - odezwał się Niall.
Jego bałam się najbardziej. Głupi mięśniak. Ostatnio pobił jakiegoś pierwszaka, bo ten ostrzegł nauczyciela przed kolejnym głupim kawałem Louisa. Próbowałam się przecisnąć pod ramieniem Zayna. Ten w porę zagrodził mi drogę. Zaczęłam panikować. Poczułam się jak w klatce. Pierwszy raz pomyślałam, że może mam klaustrofobię, ale dopiero teraz zaczęła się ujawniać.
- No, no, no… Chyba nie chcesz nam zepsuć zabawy? - zakpił Zayn unosząc jedna brew do góry.
Zaczęłam się cofać w nerwowym odruchu. Ja krok w tył, oni krok w przód. Adrenalina mi skoczyła. Chciałam, żeby dali mi spokój. Nic im do cholery nie zrobiłam!
- Dobra chłopaki skończcie, przecież ona zaraz zemdleje ze strachu. - Louis wzniósł oczy do nieba. Nieoczekiwanie poczułam przypływ wdzięczności do tego chłopaka, mimo że w środku wciąż go nie lubiłam. Pozostała czwórka roześmiała się lekko po czym minęli mnie bez słowa.
Chyba w życiu nie czułam takiej ulgi.
Wybiegłam ze szkoły i dopiero kiedy byłam kilkaset metrów dalej poczułam się w miarę bezpiecznie. Nienawidzę tych kretynów, którzy myślą, że wszystko m wolno. Szczerze ich nienawidzę.
***

Wieczorem wychodziłam z Emily do kina. Miałyśmy spędzić sobie damski wieczór i wydać mnóstwo pieniędzy na jedzenie, czyli to co w każdym miesiącu. Chociaż robiłam to z ciężkim sercem, ale jednak perspektywa zjedzenia tego wszystkiego była zbyt kusząca. Chyba miałam na to zbyt słaby charakter, bo kiedy Emily robiła te swoje słodkie oczka to nie miałam żadnych szans.
Miałyśmy się spotkać przed kinem, bo Emily miała kupić jedzenie a ja bilety, bo w czasie kiedy ona będzie w sklepie, ja będę stała w kolejce, która na ogół zdawała się nie mieć końca.
Byłam może 3 minuty od kina, kiedy poczułam się obserwowana. Ufałam swojej intuicji, więc wiedziałam, że sobie tego nie wymyśliłam. Było już ciemno, więc dreszcz przeszedł mnie po plecach. Obróciłam się lekko i poczułam jak zalewa mnie fala nieprzyjemnego gorąca. Cała piątka w komplecie. Dlaczego takie rzeczy muszą się przydarzać zawsze mnie?
- Linnie! - wydarł się Harry.
Nie zamierzałam się zatrzymywać. Wręcz przeciwnie, przyspieszyłam odrobinę, żeby jak najszybciej znaleźć się w kinie. Obróciłam się ponownie akurat w momencie kiedy światła przejeżdżającego samochodu oświetliły całą grupę. Poczułam jak strach ściska mi żołądek kiedy zobaczyłam w ich rękach otwarte butelki piwa i to jak się zataczali.
Sądzę, że świat jest przeciwko mnie, bo akurat teraz ulica stała się praktycznie całkowicie pusta, nie licząc bezdomnego na przystanku.
- Linnie! Nie jesteś przezroczysta, widzimy cię - zachichotał Liam.
Wzdrygnęłam się i w jednej sekundzie podjęłam decyzję. W tym stanie chyba nie będą mogli zbyt szybko biec, prawda?
Pobiegłam sprintem, nie zastanawiając się nawet chwilę. Wiedziałam, że to im się nie spodobało i ruszyli za mną. Usłyszałam tupot ich stop i przekleństwa. Miałam przerypane. Nie obracałam się za siebie bojąc się, że mnie to spowolni. Widziałam już światła kina i uśmiechnęłam się lekko. Tam nic mi nie zrobią.
Nagle poczułam jak ktoś szarpie mnie za ramię. Krzyknęłam, bo zdałam sobie sprawę z tego, że to jeden z nich. Głośny śmiech mnie w tym utwierdził. Wyrywałam się ile sił i wypadłam na ulicę. Zza zakrętu wyjechał samochód, a światła oślepiły mnie do tego stopnia, że nie widziałam kompletnie nic. Usłyszałam pisk opon, ale było za późno, żeby kierowca zdążył wyhamować. Poczułam mocne uderzenie i przeleciałam przez maskę samochodu, spadając po stronie kierowcy na ramię, które zabolało mnie tak mocno jakby ktoś mi je wyrwał. Moja głowa uderzyła o ziemię, a przed oczami pojawiły się mroczki. Straciłam przytomność.
Ostatnie co usłyszałam to jak ktoś krzyczy ‘wiejemy!’ i ciche, uspokajające szepty.